Choć był to oczywiście przypadek, Patelski wstrzelił się idealnie - ponieważ jego książka opisuje także działania cenzury dotyczące artystów występujących na opolskim festiwalu a ukazała się tuż przed tegorocznym festiwalem, autor zaliczył prawdziwy rajd po mediach. Bo było o czym opowiadać: festiwalowe teksty, przede wszystkim, choć nie tylko, kabaretowe (choć tu cenzurze zdarzało się zaliczać wpadki, bo satyrycy czasem improwizują w reakcji na zachowania publiczności i nie wszystko da się zawczasu zatwierdzić) najpierw były uważnie czytane w Warszawie a potem po raz kolejny w Opolu. Ale, jak przekonuje nasz gość, to była tylko kilkudniowa mobilizacja, znacznie więcej roboty mieli cenzorzy z pilnowaniem gazet, które były przecież dzień w dzień przygotowywane do późnego wieczora.
- Najpierw czytana była tak zwana "szczotka". Jeśli jakiś fragment został zakwestionowany, trzeba go było tak sprytnie zastąpić innym tekstem, i to tak, by czytelnik nie zorientował się, że coś usunięto. Bo o białych plamach mowy nie było. A potem po raz kolejny czytano cały numer przed skierowaniem go do drukarni - opowiadał Patelski.
Nie inaczej było - choć dziś, w czasach "żywego" radia, wydaje się to być niemożliwe - z przekazem w eterze. Nie było miejsca na żadną improwizację - najpierw cenzor zatwierdzał scenariusz audycji a potem odsłuchiwał nagranie przed jego wyemitowaniem na antenie.
Zawód cenzora do łatwych nie należał. Panowie musieli się nieźle orientować w bardzo różnych dziedzinach, żeby nie przepuścić nieprawomyślnej albo tajnej (to głownie w dziedzinie gospodarki) informacji. Jeździli na szkolenia, wymieniali się doświadczeniami, zdarzało się, że niektórzy robili doktoraty. Po roku 1990, gdy przyszła demokracja, większość z nich znalazła pracę gdzieś w administracji.