- Górnictwo to dziś nie tylko fedrowanie kilofem, ale przede wszystkim wielkie maszyny, które napędzane są prądem. W kopalni „Bolesław Śmiały” odpowiadam za wszystko, co jest związane z elektrycznością. Najważniejsze jest przede wszystkim to, co na dole, bo przecież żyjemy z tego, co nafedrujemy. U nas zjeżdża się na głębokość 420 m, a później jeszcze schodzi się na poziom 530 m - opowiadał Norbert Sternisko.
O to, jak rodzina przeżywa informacje o tragediach w kopalni zapytaliśmy jego żonę:
- Mój dziadek zginął na kopalni. Moja mama miała wtedy rok. Gdy docierają do nas informacje o wypadku w kopalni, to wszyscy przeżywamy je bardzo emocjonalnie. Mamy świadomość, że to są nasi ludzie i mamy też z tyłu głowy myśl, że to mógł być ktoś bliski. Oczywiście nie żyjemy w ciągłym lęku, bo nie dałoby się normalnie funkcjonować, ale słysząc w radiu informacje o wypadku w kopalni zamieram i wsłuchuję się, gdzie i co się zdarzyło - mówiła Katarzyna Sternisko.
- Nasza kopalnia jest dość dużym pracodawcą, zatrudnia ok. 1800 osób. To główny pracodawca w powiecie mikołowskim, a tym samym w Wyrach, skąd pochodzimy. Nasza gmina jest gminą górniczą - informował Norbert Sternisko.
- Praca w kopalni jest dość specyficzna. Prawdopodobieństwo wypadku zawsze było, jest i będzie. Mamy do czynienia z olbrzymimi maszynami, które ważą nawet kilkadziesiąt ton. Trzeba te maszyny transportować, więc zawsze jest ryzyko, że się coś obsunie. Wypadki w górnictwie nie są związane jedynie z wybuchem metanu czy pyłu węglowego, ale także z maszynami, ich transportem, gdy np. kogoś „dociśnie”. Tak zginął właśnie dziadek mojej żony - mówił Norbert Sternisko.