- Wprawdzie nie było sytuacji, że przez całe miesiące nie padało, ale brakowało wody podczas najważniejszych momentów wzrostu zboża. Ekstremum suszy było w ubiegłym roku, ale to był skutek wcześniejszych lat, braku wody już w gruncie. Informowaliśmy o tym ministerstwo, natomiast nikt nas nie chce słuchać. Zapasów wody nie było, nie pomógł krótkotrwały deszcz, bo ziemia go nie łapie. Już od wielu lat wskazujemy na to, że melioracja nie działa, woda znika błyskawicznie, zastawek nie ma. Nie pozwala się rolnikom na odbudowanie tych zastawek, bo trzeba mieć projekt - kosztowny, czasochłonny - do tego pozwolenia na budowę, a na to rolnika nie stać. Samorządy również mają za mało pieniędzy, aby to uregulować - dodaje Czaja.

Na niską cenę polskiego zboża w skupach wpływa także zboże z Ukrainy. To Unia Europejska ustala wielkość kontyngentu, czyli limit zboża, które może zostać przywiezione z Ukrainy. Prezes Czaja podkreśla jednak, że nikt nie kontroluje jakości przywożonego głównie do Polski zboża.

- Żniwa to nie jest sprzyjający moment na kontyngenty. Tak się jakoś dziwnie dzieje, że jeżeli UE zgadza się na kontyngenty, to nasz rząd w zasadzie nie ingeruje, bo tłumaczy się, że to sprawa Unii. Minister Jurgiel podjął jakieś działania w kierunku sprawdzenia jakości tego zboża. Okazuje się jednak, że te kontyngenty są nie do sprawdzenia, ponieważ towar jest zaplombowany - wyjaśnia.

W ubiegłym roku w skupach płacono 680 złotych za tonę pszenicy, dziś - jak mówi Czaja - jest to tylko 540 - 560 złotych.