Lubią się smucić razem z muzyką
Na koncercie pod szyldem Opole Songwriters Festival ani jedno miejsce nie pozostało puste, co zapewne wpłynęło na odczucia samych wykonawców. - Bardzo chcieliśmy wrócić do Opola. To jest niesamowite, byliśmy tutaj rok temu i tyle rzeczy się pozmieniało. Wracamy z wydaną płytą i jest tak samo sympatycznie, publiczność tak samo cudowna - mówiła Kasia Golomska tuż po występie.
- Forma zespołu też się zmieniła, zaczynaliśmy tylko od gitary i wokalu. Gitara wciąż jest instrumentem prowadzącym, pojawiają się jednak ozdobniki, które są dopełnieniem formy artystycznej. Nie chcemy przesadzać ani wrzucać na siłę mnóstwa instrumentów – dodaje.
Lilly Hates Roses, mimo relatywnie krótkiego pobytu na scenie muzycznej (grają od 2012 r.), już gościli ze swoimi utworami w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w Trójce, równie entuzjastycznie zostali przyjęci na Openerze i Slot Art Festival. Na kameralną formę opolskiej kawiarni wykonawcy jednak nie narzekają.
- Każdy koncert ma swojego rodzaju atmosferę, którą staramy się zaakceptować i stworzyć wokół siebie pewien klimat. Graliśmy na dużych scenach, jednak te kameralne są moimi ulubionymi, tworzy się wyjątkowa interakcja z ludźmi i jest to chyba najlepsze dla naszej muzyki - mówi Kamil Durski.
Wybór takich miejsc do grania koncertów może być też podyktowany poetyką zespołu, który mimo uśmiechniętych twarzy wykonawców, lubi śpiewać o smutnych rzeczach i właśnie taka emocja wybija się na pierwszy plan.
- To te melancholijne chwile są mocniejsze i zostają na dłużej w pamięci, dając energię do napisania piosenki, kiedy potrzebujesz coś z siebie wyrzucić. Są chyba bardziej emocjonalne. O rzeczach wesołych nie ma za bardzo co śpiewać, bo wystarczy się uśmiechnąć i wszyscy wiedzą, o co chodzi. Chyba też po prostu bardziej lubię muzykę, która jest smutna - dodaje gitarzysta zespołu.
Płyta „Something to happen” jest debiutanckim albumem zespołu.
Adam Szostok (oprac. ASz)