Dzikie zwierzęta czują się w miastach coraz pewniej. Do rozwoju zjawiska może przyczyniać się koronawirus
Na ulicach opolskich miast coraz częściej można spotkać dzikie zwierzęta. Częściowo to efekt epidemii koronawirusa, i ograniczonego ruchu, ale spory wpływ na to ma także wyrzucanie jedzenia.
- Wchodząc do Unii Europejskiej musieliśmy spełnić szereg warunków. Jednym z nich było wyszczepienie ognisk wścieklizny, co sprzyjało szybkiemu namnażaniu lisów. Niektóre osoby mają też zwyczaj wyrzucania odpadków spożywczych. Tam przyjdzie kuna domowa, kot, no i oczywiście lis - wskazuje.
Lisy, podobnie jak dziki, można spotkać również w Opolu. W szczególności na wyspie Bolko, ale też w okolicach kamionek, gdzie dodatkowo polują one na ptaki, czy gryzonie.
Oprócz tego, w miastach Opolszczyzny występują także szopy pracze, jenoty czy norki amerykańskie. Kontakt z nimi może być niebezpieczny dla człowieka i domowych zwierząt.
- Lisy cierpią na świerzb. Mogą infekować zwierzęta domowe, zwłaszcza psy, czy koty. Muszę też ostrzec przed szopem praczem. On jest wektorem dwóch, albo trzech nicieni. Najczęściej dzieci się tym zarażają - zauważa Marek Stajszczyk.
Do zakażeń najczęściej dochodzi w piaskownicy.
Ponadto groźne mogą być także dziki, zwłaszcza wczesną wiosną, gdy na świat przychodzą warchlaki.
Przyrodnicy radzą, by w razie kontaktu z dzikim zwierzęciem starać się zachować spokój i wycofać się na bezpieczną odległość. O sytuacji warto też powiadomić straż miejską, urząd gminy czy sanepid.