Dr Witold Potwora, ekonomista z Wyższej Szkoły Zarządzania i Administracji, przekonywał, że nie jest źle, bo rynek – także ten edukacyjny – sam się reguluje. Przestrzegał przed mnożeniem przepisów, które i tak nie są w stanie przewidzieć, co na rynku wydarzy się już za kilka lat. Wspomniał, że kilkanaście lat temu pracownicy PUP-ów wyśmiali go, gdy ostrzegał, że będzie nam brakowało pielęgniarek.
Grzegorz Kuliś z BCC stwierdził, że jest dokładnie odwrotnie – pracownicy, którzy trafiają do jego firmy (a w grę wchodzą ludzie o bardzo różnym poziomie wykształcenia i specjalności), są bardzo źle przygotowani do pracy, brak im podstawowego doświadczenia i to pracodawcy biorą dziś na siebie ciężar przygotowania ich do pracy. Brak praktycznego przygotowania – w jego ocenie – jest dramatyczny.
Dr Jerzy Szteliga z OPZZ Politechniki Opolskiej stwierdził, że to na państwie spoczywa obowiązek zatroszczenia się o kwalifikacje przyszłych pracowników, bo od tego zależy nie tylko ich osobisty dobrobyt, ale też kondycja polskiej gospodarki. I dopóki nakłady na oświatę, w tym płace kadry, będą tak fatalne, sytuacja się nie poprawi.
Na braki systemu zwracał także uwagę Piotr Pancześnik z Kongregacji Przemysłowo-Handlowej, który zauważył, że naturalny ciąg – uczeń – czeladnik – mistrz – został zerwany, gdy zaczęło brakować mistrzów, prawdziwych nauczycieli fachu. A tej grupy nie uda się odbudować przy tych warunkach płacowych, jakie oferuje polska oświata.