Nasz gość wymienia tu przede wszystkim skanalizowanie gminy Turawa, na które wydano w sumie około 20 milionów złotych. Bez tej inwestycji, jak podkreśla, nie byłoby możliwe powstrzymanie zakwitów sinic, które od końca lat 90. odstraszały turystów. Gmina nic nie może poradzić na około 3 miliony metrów sześciennych toksycznego mułu, który nawarstwił się na dnie Jeziora Turawskiego, ale może powstrzymać dopływ kolejnych nieczystości. Nie bez znaczenia było także skanalizowanie dorzecza Małej Panwi przez gminy leżące powyżej zbiornika.
- Kluczowe jest także piętrzenie wody - tłumaczy nasz gość. - Był czas, gdy Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej oparł regulamin zarządzania zbiornikiem na oczekiwaniach ornitologów z Warszawy, którzy twierdzili, że nasze jezioro ma być przede wszystkim żerowiskiem dla ptaków brodzących i dlatego poziom wody ma być latem niski. Tu udało nam się wywalczyć zmianę zasad i dziś latem wody jest więcej, dzięki czemu woda wolniej się nagrzewa i od dobrych kilku lat nie mamy większego problemu z zakwitem sinic.
Jak wylicza Kampa, problemy z zakwitami zaczynają się, gdy w zbiorniku jest mniej niż 62 miliony metrów sześciennych wody. Ostatnio są co najmniej 64 miliony, co sprawę załatwia, choć przy takich upałach jak ostatnio jest kłopot z dopływem wody z Małej Panwi.
- A co z żeglugą? Tu jest naturalny konflikt, ale myślę, że latem transport opału barkami nie jest niezbędny, można by zaplanować go tak, żeby barki płynęły Odrą przed i po sezonie turystyczny - mówi nam Kampa.