- Zanim podjęliśmy decyzję eutanazji, zapytałam jak to będzie wyglądało i dokładnie takie dostałam zapewnienie, że dostanę pokój zapewniający prywatność, że jest premedykacja, po której kotek usypia spokojnie, dopiero podany później jest ten właściwy zastrzyk, więc ja jakby przygotowałam się na to, bo musieliśmy podjąć decyzję, czy to będzie w domu, czy w gabinecie. Nasza decyzja była, że w gabinecie też z tego powodu, że ja liczyłam na to, że ja tam zostanę otoczona opieką takich ludzi, którzy to robią, że nie będę sama z tą całą sytuacją, wszystko nam pasowało - wspomina słuchaczka.
- W rezultacie odbyło się to tak, że byłam w gabinecie, w którym były drzwi do różnych innych pomieszczeń, gdzie był harmider, głośno, inni pacjenci, inni pacjenci w poczekalni, choć tak naprawdę nie miałam uwag do innych pacjentów, ja byłam całkowicie skupiona na tym kocie, bo to nie wina tych ludzi, którzy tam wtedy byli
- Nie dostałam ani jednego słowa pocieszającego, że jakoś to razem przejdziemy, żebym tu usiadła, żebym się uspokoiła - opowiada słuchaczka. - Oprócz tego, że nie dostałam tego wsparcia, mojemu kotu został podany zastrzyk w tak bolesny sposób, że mój kot zaczął uciekać, miauczał, wspinał się po mnie. Nie byłam przygotowana na to, że ktoś zada ból mojemu zwierzęciu, o którego dbałam 11 i pół roku. To było dla mnie wstrząsające, na dodatek po zastrzyku, który podała ta pani, mój kot natychmiast stracił przytomność, czyli ja nawet nie miałam momentu na pożegnanie - opowiada pani Liliana Golob.
- To jeszcze nie jest koniec... Weterynarz dokonująca zabiegu eutanazji w pokoju obok śmiała się do upadłego, było jej tak wesoło, tak radośnie, po prostu przyjmowała tam, tak się domyśliłam jakiś pacjentów kolejnych i śmiała się w ogóle nie zdając sobie sprawę, że wszystko u mnie słychać, czyli ja żegnałam kota przy śmiechach weterynarza dokonującego eutanazji, ja tego mojego kota odłożyłam nieprzytomnego weszłam do tego gabinetu i w totalnych emocjach zażądałam, żeby one przestały się śmiać, bo za ścianą ja żegnam swojego kota, nic się nie zmieniło w zachowaniu weterynarza, weterynarz dalej się śmiał w najlepsze, następnie poinformował mnie, że przecież kot i tak jest nieprzytomny.
Na to słuchaczka zwróciła uwagę, że ona jest klientką, jest przytomna, i za to przecież niemało płaci.
- Moja sytuacja już się nie zmieni, mój kot odchodził w bólu, w strachu, przy śmiechach weterynarza dokonującego eutanazji, ale może inni ludzie mogliby uniknąć takiej sytuacji, która była naszym udziałem? - mówi słuchaczka.
Słuchaczka prosi o kontakt, jeśli podobna sytuacja spotkała kogoś także.
- Odpiszę na każdą wiadomość! Wierzę, że działając razem możemy coś zmienić! - zapewnia Lilianą Golob -
zobacz profil na Facebooku.