Oczywiście mówiąc „Polski Król” w tym wypadku nie mamy na myśli klasycznego monarchy, ale człowieka, na którym opierało się w jakiejś okolicy, najczęściej we wsi leżącej niemieckim państwie – trwanie polskości. Był to zatem człowiek, który cieszył się wśród lokalnej społeczności autorytetem, często prowadził polską bibliotekę lub kolportował polskie czasopisma, ale najważniejszym było, że skupiał wokół siebie Polaków i dawał im przykład trwania przy narodowych tradycjach i języku.
Dla takich ludzi nazwę „polski król” ukuły pruskie służby przyglądające się polskim aktywistom jeszcze w czasach Kanclerza Bismarcka. Określenie „polnische Koenig” występuje często w archiwalnych raportach na temat postępów niemczyzny na ziemiach o słowiańskim rodowodzie.
Polskim królem był także przez agentów gestapo nazywany Józef Planetorz z Ciska, ojciec Juliana i jeszcze dziewięciorga wychowanych po polsku dzieci.
Julian Planetorz urodził się 7 czerwca 1917 roku w Cisku w niedawno zburzonym rodzinnym domu Planetorzów. Także w Cisku uczęszczał do polskiej szkoły mniejszościowej. Już jako 17 latek zatrudnił się jako praktykant, a potem rachmistrz w polskim Banku Ludowym w Koźlu.
Z Ciska do pracy jeździł rowerem. Jak wspominał, pewnego jesiennego dnia wracając wieczorem po pracy, chciał jak zwykle przejechać dzisiejszą ulicą Racławicką, ale drogę zastąpili mu mężczyźni w brunatnych mundurach, którzy właśnie podpalili synagogę i nie dopuszczali nikogo by ktoś przypadkiem nie zaczął walczyć z pożarem. Na dodatek hitlerowcy rozpoznali w rowerzyście polskiego działacza i postanowili przy okazji dać mu nauczkę. Julian nacisnął mocniej na pedały i umknął w kozielskie uliczki, a do domu wrócił nadkładając solidnie polnymi drogami.
Bo Julian Planetorz jak każdy w jego rodzinie uchodził za polskiego działacza, choć oni sami tak o sobie nie myśleli. Po prostu chcieli uczestniczyć w każdym przejawie polskiego życia, dlatego bywali na zebraniach Młodzieży Polsko-Katolickiej, wędrowali na pielgrzymki do Częstochowy, na Górę Świętej Anny i do Piekar Śląskich, uczęszczali na próby i koncerty polskiego chóru, należeli do do Związku Polaków w Niemczech i do Związku Harcerstwa Polskiego w Niemczech.
W szeregach tego ostatniego zwiedzali Polskę i uczestniczyli w letnich koloniach i obozach. Ich ojciec Józef Planetorz kilkakrotnie udostępniał swoje łąki na organizację obozów i harcerskich kursów pod namiotami, zatem Cisek mocno wpisał się w historię ZHP w Niemczech.
W lutym 1939 r. wcielono go do Wehrmachtu, w którego szeregach spędził dwa lata, po których wyrzucono go jako „niegodnego noszenia niemieckiego munduru”. Wrócił wówczas na rodzinne gospodarstwo i władze odczuwające już wówczas brak rąk do pracy uznały, że jego praca na roli jest na tyle pożyteczna, iż nie wysłały go do pracy przymusowej na rzecz III Rzeszy.
Tym niemniej rodzina Planetorzów w 1944 roku znalazła się na liście do deportacji w nieznanym kierunku, której uniknęła w zamieszaniu związanym ze zbliżaniem się frontu.
Gdy wezwany urzędowym pismem stawił się w przejętej przez NKWD siedzibie gestapo, włączono go do grupy mężczyzn przeznaczonych do wysyłki na roboty w głąb ZSRR.
Gdy konwój dotarł do pierwszych zabudowań Gliwic Julian Planetorz wykorzystał nieuwagę strażników i ukrył się w zakamarkach domu swoich krewnych. Tam nawiązał kontakt z gliwickim działaczem Związku Polaków w Niemczech Franciszkiem Ciupką, który właśnie został mianowany pierwszym starostą kozielskim. W jego grupie Julian Planetorz powrócił do Koźla. Tu najpierw pracował w komisji weryfikacyjnej, a w 1946 r. wrócił do bankowości.
Od 1953 roku pracował w kozielskim oddziale Narodowego Banku Polskiego, skąd odszedł na emeryturę w 1978 roku. Równocześnie z życiem zawodowym działał aktywnie w wielu organizacjach, m.in. w Towarzystwie Ziemi Kozielskiej. Był także miejskim radnym.
Julian Planetorz zmarł 11 stycznia 2005 roku, pochowano go na cmentarzu komunalnym na osiedlu Kuźniczka w Kędzierzynie-Koźlu.