Opis (
4):
7 września 1958 roku w Gdyni z wielką pompą podniesiono banderę na pierwszym w Polsce jachcie typu J-140, ufundowanym ze składek społeczeństwa i zakładów jednego województwa. Opolszczyzna ufundowała swoim żeglarzom oceaniczny jacht Dar Opola. Mając taki jacht, opolscy żeglarze planowali dalekie rejsy, nawet dookoła świata. Niestety niewiele z tych planów wyszło. Natomiast udało się zorganizować miesięczny rejs do Londynu, na który pojechali najlepsi członkowie LPŻ w Opolu. Był to pierwszy w historii opolskiego żeglarstwa miesięczny rejs z zawijaniem do zagranicznych portów. Funkcję kapitana pełnił Paweł Rozwadowski. W skład załogi wchodzili: Tadeusz Datoń, Jerzy Łańcucki, Andrzej Dybowski, Mieczysław Sokół, Jan Idzik, Tadeusz Sumisławski, Bogdan Andrzejewski i Janusz Skowronek. Załoga liczyła 14 osób. Pozostałych niestety nie udało się zidentyfikować. Rejs rozpoczął się 5 sierpnia 1959. Odwiedzono: Świnoujście, Holtenau, Brunsbüttel, Atwerpię, Le Havre, Londyn i Kilonię. Rejs zakończył się 4 września w Świnoujściu. Łącznie Dar Opola przepłynął 2080 mil.
Fragment wspomnień Jerzego Łańcuskiego:
Już po wyjściu z portu Świnoujście wieje przeciwny wiatr, co zresztą prześladuje nas do samego końca. Halsując, dochodzimy pod wyspę Bornholm, skąd bardziej korzystnym bajdewindem idziemy na zachód wzdłuż wyspy Rugii. Bałtyk rozhuśtał się na dobre, siła wiatru 5 do 6 stopni w skali Beauforta. Odczuwamy już pierwsze tego skutki: trzech kolegów zapada, na szczęście niegroźnie, na morską chorobą. Niebo jest bezchmurne, widzialność dobra, a jaskrawego słońca nie odczuwa się wcale przy silnym zachodnim wietrze. Co pewien czas bryzgi atakujących fal wdzierają się na pokład, zalewając wachtę. Woda jest zimna i nieprzyjemnie słona.
Jesteśmy już blisko wejścia do Kanału. Sprawdzam pozycję, zapisuję w dzienniku jachtowym. Jacht sunie lewym halsem na niedużym przechyle. Wszystko gra. Niedługo zmiana warty. Cała załoga śpi. W pewnym momencie słyszę na rufie jakieś dziwne, głośne skrzypienie. Dostrzegam, że sternik mocuje się z kołem. Cholera, coś się zacięło, w ogóle nie mogę obrócić w prawo. Rzeczywiście, jacht zaczyna nam ostrzyć, skręcając powoli w lewo. Sytuacja niezbyt przyjemna, bo właśnie z lewej przechodzi kilka statków. Każda sekunda jest droga. Po omacku zrzucamy wszystkie żagle. Na deku jest już kapitan. Rzucamy kotwicę. Jeszcze kilkadziesiąt metrów, a byłoby niedobrze. Przed dziobem przeszedł nam duży tankowiec.
Cdn. Więcej w książce Ryszarda Sobieszczańskiego "Rejs po dziejach opolskiego żeglarstwa 1945-2017".