Śpieszmy się kochać i... drogi budować!
Rok w rok gazetowe notki wspomnieniowe drukowane z okazji dnia Wszystkich Świętych, uświadamiają mi nieodmiennie, jak wiele zacnych osób odeszło z tego świata, a ja nawet o tym nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, mimo że pożeram media z równą namiętnością jak lody McFlurry w pewnej sieci fastfoodu znanej z uciążliwych kolejek. Jakoś mi te pogrzeby znanych umknęły i dopiero czarno-białe fotki na marginesach kolumn pokazują, że znów ileś tam szanowanych nazwisk trzeba było zapisać dłutem w nagrobnym kamieniu.
Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą – napisał kiedyś nieodżałowany ksiądz poeta Jan Twardowski, który jak przystało na nazwisko, był postacią w Polsce nieomal księżycową. Dodam felietonowo od siebie, że odchodzą tym szybciej im częściej muszą korzystać z rzeźni zwanej też polskim systemem komunikacji drogowej.
Jak co roku dzienniki, portale, eter i gazety krzyczą po pierwszym listopada ponurymi liczbami dotyczącymi wypadków drogowych, głównie tych śmiertelnych. Zatrważa nie tylko ich liczba, ale i makabryczna symbolika tych śmierci. Oto ktoś, kto jedzie z kwiatami na groby bliskich sam ginie – zmiażdżony lub spalony w puszce samochodu.
Na ogół te wypadki są nam przedstawiane jako skutek brawury i bezmyślności. Wiadomo, władza się musi jakoś wytłumaczyć ze swych wieloletnich zaniedbań w budowaniu i modernizowaniu dróg. Z dziur w asfalcie. Ze śmiertelnych kolein. Z braku autostrad. I z okropnej drożyzny, jaka panuje na tych skrawkach autostrad, które jednak udało się zrobić. Co skutkuje tym, że lud je omija, tłocząc się na drogach podrzędnych.
PODRZĘDNYCH – powtarzam... i robię to po to, żeby ktoś nie zrozumiał przypadkiem, że PORZĄDNYCH.