Oddzielić państwo od futbolu
Tak, jakby był on jakąś obcą naroślą, przypadłością przywleczoną do Polski przez obcą agenturę razem z walizkami pełnymi dolarów (ukłony dla jednego z byłych premierów), a nie narodową opoką, za której być może przyczyną mówimy dziś po polsku, a nie po rosyjsku, jak większość Białorusinów.
No więc jest krzyk o rozdział państwa od Kościoła, a ja czekam, choć bez wielkiej nadziei, na partię, która wreszcie obieca mi rozdział państwa od... piłki nożnej. Tu futbol, tu władza, a pomiędzy mur – zbrojony żelbetonem i zwieńczony drutem kolczastym pod napięciem. Przekraczanie grozi śmiercią. Do jego pilnowania można by zatrudnić emerytowanych funkcjonariuszy STASI. Mają doświadczenie po Murze Berlińskim, a ponadto są w Niemczech dyskryminowani, bo tam wciąż trwa dekomunizacja, która u nas jeszcze się nie zaczęła. No i wielowiekowa tradycja otwartej, tolerancyjnej Rzeczypospolitej zobowiązuje...
Skąd to moje pragnienie. Bo ja naprawdę nie mogę już patrzeć na migawki z meczów polityków serwowane mi z taką lubością przez stacje informacyjne. Cofa mi się też, gdy widzę okładkę gazety, na której premier pręży się w getrach i krótkich gaciach z orłem w okolicach genitaliów. Dostaję wysypki, gdy słyszę lub czytam analizy polityczne napisane pseudo sportowym bełkotem. O, proszę poczekać, muszę się podrapać... Już...
Ponadto toczę pianę, gdy widzę polityka w szaliku kibica narzuconym na garnitur od Hugo Bossa. Albo złapanego na trybunie w otoczeniu celebrytów, gdy udaje do obiektywu, że wie, w jakich koszulkach grają nasi. I dodam jeszcze, że mdli mnie od widoku kiwającego Schetyny i główkującego Tuska.
Choć teraz to raczej jest odwrotnie: to Donald wykiwał Grzegorza, który główkuje, jak się utrzymać na dworze. Mam na myśli dwór władzy, a nie boisko na wolnym powietrzu.
Posłuchaj felietonu: