Jeśli firmy nie wprowadzą u siebie sygnalistów przedsiębiorcy grozić będzie kara grzywny, kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3. Będzie to dotyczyło w pierwszej fazie dużych firm.
- Informowanie o nieprawidłowościach w firmach powinno mieć miejsce - powiedział Grzegorz Kuliś przedstawiciel pracodawców zrzeszony w Business Centre Club.
Wyraził jednak obawy, czy instytucja sygnalisty będzie sposobem na chronienie siebie przed zwolnieniem.
- Sądy do tej pory dość wnikliwie przyglądały się sytuacjom, czy zwolnienie nie wynikało z działań odwetowych, na skutek zgłoszenia nieprawidłowości - powiedział Grzegorz Kuliś. - To będzie narzędzie dla nieuczciwych pracowników, chroniących siebie przed zwolnieniem.
- Rozumiem obawy pracodawców. Łatwo rzucić oskarżenie, powiedzieć, że jest źle a potem trzeba się tłumaczyć przed sądem. Obawiamy się jako Solidarność przedstawicieli załogi, którzy będą sygnalistami wyznaczonymi przez szefa. Jakie on będzie nieprawidłowości widział w firmie? - Pytał Grzegorz Adamczyk z NSZZ Solidarność.
- Dyrektywy to dobre chęci, ale próba wdrożenia tego do rzeczywistości polskiej jest pokraczna. Nie widziałem prób pogodzenia tego z obowiązującym porządkiem prawnym - stwierdził Jerzy Sztegliga z OPZZ. - Największym nieszczęściem jest obarczenie tym Rzecznika Praw Obywatelskich. W jaki sposób ma on to realizować? To wymaga to ogromnego oprzyrządowania.
- Jestem zbulwersowany i zniesmaczony. Dyrektywa o sygnalistach przypomina mi Pawka Morozowa, który doniósł na swojego ojca i był bohaterem komsomołu - stwierdził dr Witold Potwora, ekonomista WSZiA w Opolu.
- Jest znacząca różnica między donosicielstwem, a ważnymi informacjami, które mogłyby w przedsiębiorstwie na różnym szczeblu powstać - uważa z kolei dr Artur Żurakowski. - W dużych zakładach można by uniknąć jakichś zdarzeń, gdyby takie sygnały nie były lekceważone - dodał.