Mniej nauczycieli bierze urlopy na poratowanie zdrowia
Powodów może być kilka. Do tej pory nauczyciel starał się o taki roczny urlop tylko przed lekarzem pierwszego kontaktu, a nie przed na przykład komisją z ZUS-u.
- W zeszłym roku wysłałem pismo do dyrektorów - wyjaśnia Krzysztof Początek, z-ca prezydenta miasta Opola. - Informowałem w nim, że mają możliwość weryfikacji wniosków o urlop zdrowotny i wszystko wskazuje na to, że dyrektorzy z tej możliwości korzystają.
Weryfikują, czyli najczęściej przekazują do ZUS-u. Wanda Sobiborowicz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego w Opolu widzi zdecydowany spadek liczby wniosków.
- Tak, oczywiście, miałam dokumenty wydane przez samorządy, by dyrektorzy sprawdzali szczegółowo wnioski – potwierdza pani prezes, ale dodaje, że samorządy nie mają prawa wydawać takich zarządzeń. - Nie mają prawa ingerować w to, komu taki urlop się należy, a komu nie.
Prezydent Początek jest jednak innego zdania. To pieniądze miasta i muszą być dobrze wykorzystane.
- Średnio nieobecność takiego nauczyciela kosztuje nas 40 tys zł, ale to tylko koszt pensji tego nauczyciela, któremu wypłacamy pensję, mimo że jest na urlopie – tłumaczy Początek. - Nie spadliśmy jednak z księżyca, wiemy, że w szkołach wykonywane są różne ruchy. Wiemy, że nie zawsze urlop zdrowotny jest rzeczywiście udzielany dla poratowania zdrowia. Gdyby iść tym tropem, to urlop zdrowotny udzielony nauczycielce, która wraca do pracy po urlopie macierzyńskim mógłby wskazywać, że ciąża jest chorobą.
Przypomnijmy, że nauczyciel trzy razy w czasie swojej kariery może skorzystać z urlopu dla poratowania zdrowia.
To może się zmienić, kiedy zmianom ulegnie Karta Nauczyciela. Wówczas tylko i wyłącznie ZUS będzie decydował, komu trzeba ratować zdrowie, a kto jeszcze w szkole wytrzyma.
Posłuchaj:
Justyna Marcińska (oprac. MLS)