Jaka powinna być odpowiedź mego pracodawcy? Tak, macie rację! Ochrona powinna dostać natychmiastowy zakaz wpuszczania mnie do rozgłośni, a szef działu kadr polecenie przygotowania dyscyplinarki, w której jako powód podano by utratę zaufania.
A gdybym ja zaczął obnosić tę swoją rzekomą krzywdę po gazetach, telewizjach i konkurencyjnych rozgłośniach, co byście o mnie pomyśleli? Zapewne wzięlibyście mnie za nielojalnego histeryka i pajaca, które to określenia tylko dlatego są w tym felietonie takie łagodne, bo to przecież radio publiczne i trzeba tu temperować jęzor.
Ta hipotetyczna sytuacja przychodzi mi do głowy, gdy czytam gorzkie żale Magdaleny Sroki, szefowej Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej oraz tych, którzy jej zajadle bronią przed rzekomą krzywdą, jaką jej uczynił reżim Kaczyńskiego, odwołując ze stanowiska decyzją ministra kultury. Przypomnę, że wysłała ona do ważnej amerykańskiej filmowej instytucji dokładnie taki sam list, jaki zacytowałem na wstępie, z tym, że zamiast słowa „rozgłośnia” było tam słowo „Polska”, a rzeczowniki „radiowcy i dziennikarze” brzmiały pierwotnie: „artyści i filmowcy”. Drugie zdanie, to z Chrystusem, przepisałem bez zmian.
Czy naprawdę ksenofobiczni nacjonaliści do spółki z Chrystusem Królem depczą w Polsce wolność słowa i sztuki? Trzeba być ślepcem, żeby opowiadać takie dyrdymały w kraju, gdzie na każdej stacji benzynowej walą po oczach winiety „Nie” oraz „Faktów i mitów”; gdzie w księgarniach antypisowską książkę Tomasza Piątka eksponuje się bardziej niż kolejne powieści Remigiusza Mroza; gdzie ogromna część mediów należy do obcego kapitału i pisze na jedno kopyto, nierzadko wbrew polskiej racji stanu; gdzie w końcu prostacki spektakl, w którym aktorka uprawia seks oralny z Janem Pawłem II, objeżdża triumfalnie Polskę, a potem ta sama aktorka obnosi w gazetach swoją odwagę i rzekome męczeństwo? Naprawdę jest tu tak kiepsko z wolnością?
Przy okazji awantury o szefową PISF, w obronie której – słowem i ołówkiem – stanęli nawet ci którzy są tak skąpi, że w kinie nie byli od podstawówki, kolportowane są dwie nieprawdy. Pierwsza głosi, że film polski ma się znakomicie. Druga, że ten rozkwit zawdzięcza pieniądzom, jakie dostaje z Instytutu. Brzmi to nieomal tak, jakby to pani Sroka dawała pieniądze filmowcom z własnej kieszeni.
Tymczasem polski film fabularny jest wciąż kiepski, nudny, pretensjonalny i nabity pseudointelektualną manierą jak dywan psimi kłakami. Na dodatek nieodmiennie ma kłopoty z fonią, bo ja nadal nie rozumiem, o czym aktorzy mówią do mnie z kinowego ekranu. Takie znakomite filmy jak Jack Strong, Bogowie, Wołyń czy Rewers to tylko wyjątki, które potwierdzają regułę. Na dodatek wyjątki nieliczne. Bo cała reszta leży… pokotem.
A co do pieniędzy, to one nie mnożą się w skarbonce Instytutu dzięki przedsiębiorczości jej szefowej, lecz lądują tam ze źródeł niezależnych od niej. Pani prezes je tylko rozdziela. I tu chyba jest pies pogrzebany. Gdzieś tak na metr w głąb.
P.S. Tytuł powyższego felietonu jest cytatem z filmu „Rejs”.