Dopóki nie uznam, że prawo w Polsce jest prawem, dopóty nie zapłacę ani jednego mandatu, ani kary od straży miejskiej. Nie będę kupował biletów parkingowych.
Nie będę płacił za paliwo na stacjach benzynowych ani za zakupy w sklepie. Niech mnie aresztują, a co! Może być nawet o szóstej rano, i tak wcześnie wstaję. Będę ponadto jeździł lewą stroną jezdni, bez ważnego dowodu rejestracyjnego i bez ubezpieczenia. A jak mi tak podpowie fantazja, to nawet bez włączania świateł i kto wie, może też po pijaku. Bo skoro mamy bezprawie…
Gdy mi się skończy ważność paszportu, dowodu osobistego i prawa jazdy – nie wyrobię sobie nowych. W państwie bez prawa to wstyd mieć jakikolwiek dokument. Swój pesel połknę i przetrawię, a NIP wybiję sobie z głowy pałką.
W mięso, tytoń, alkohol, drewno i olej opałowy oraz w lekarstwa będę się zaopatrywał wyłącznie na czarnym rynku: u paserów, złodziei lub falsyfikatorów. Nie będę też szczepił psa, kupował biletów PKP (ani autobusowych), śmieci zacznę wyrzucać do lasu i nie zamierzam ustępować pojazdom uprzywilejowanym. Jeszcze częściej niż teraz będę przechodził przez jezdnię na czerwonym, zwłaszcza w porze dużego ruchu.
Nie będę zbierał kup po psie! Nawet sobie nie myślcie! Oczywiście, pies będzie bez kagańca i smyczy. Nie będę segregował śmieci, tym bardziej, że jak zaznaczyłem wcześniej, będę je wywoził do lasu. Nie będę stawiał się na wezwania sądowe, prokuratorskie, policyjne, skarbowe ani na jakiekolwiek inne.
Będę się kąpał wyłącznie w miejscach niedozwolonych i palił ogniska tam, gdzie jest to surowo zabronione. W parkach narodowych będę niszczył przyrodę gorzej niż kornik, pardon, chciałem powiedzieć: gorzej niż Szyszko, a w świątyniach będę zachowywał się w sposób niestosowny. Na basenie będę się załatwiał do wody. Nie będę zwracał książek do biblioteki, bo nie będę odbierał od niej upomnień.
Zamierzam też zakłócać ciszę nocną, ile się da. W kominku palić będę wyłącznie oponami. A gdy ich zabraknie, to pustymi kubkami po jogurcie. Choć nie palę papierosów - to zacznę. I będę palił wyłącznie tam, gdzie jest to surowo zakazane.
Zawsze kochałem Władka Frasyniuka za to poczucie wolności, jakie w nas, małych wystraszonych ludzikach, zaszczepił w stanie wojennym swoim osobistym przykładem. Kozak z niego był i kozakiem pozostał. Dlatego dziś, po ponad trzydziestu latach, jeszcze bardziej go kocham. Kocham, bo i ja mogę wreszcie być taki jak on. Dziękuję ci, panie Władysławie. Nawet nie wie pan, jak ja lubię warcholić.