Niestety, większość artystów i intelektualistów ani nie doceniła tego gestu dobrej zmiany, ani za niego nie podziękowała, i jak Kaczora nienawidziła, tak nienawidzi go dalej. Jak się go bała, tak się go wciąż boi, a niektórzy do tego stopnia, że nawet ubierają więzienne mundurki, sugerując, że to trochę tak na wszelki wypadek, choć przecież i tak cała warszawka wie, że na pokaz. Mam na myśli Natalię Przybysz, tę od aborcji mieszkaniowej, która na gali Paszportów Polityki wystąpiła w czerwonym jednoczęściowym kostiumie wzorowanym na więziennym, takim, jakie noszą szczególnie groźni skazańcy. A przecież to chyba nie ona powinna się akurat szykować do odsiadki, bo jej stołeczne kłopoty lokalowe polegały raczej na niedoborze, a nie na nadmiarze powierzchni mieszkaniowej, ukłony dla pani Hani.
Przewiduję, że podobna niewdzięczność spotka dobrą zmianę w przypadku ustawy o kłamstwie obozowym, która to ustawa wyłącza odpowiedzialność artystów za ewentualne łgarstwa na temat polskiego współsprawstwa w wymordowaniu Żydów. Za to też światek artystyczny nie podziękuje Jarosławowi Kaczyńskiemu. Niech sobie nawet Kaczor nie myśli!
Już widzę oczyma wyobraźni te hordy reżyserów teatralnych, węszących teraz nosami jak posokowce, które zwietrzyły krew. Już widzę tych strzygących uszami dramaturgów. Tych scenarzystów, przebierających dłońmi po klawiaturze w celu jak najszybszego przelania na ekran traum narodu żydowskiego pod polskim niewypastowanym butem, a jedna trauma gorsza od drugiej, jedna od drugiej krwawsza – i wszystkie zmyślone, jak u Jerzego Kosińskiego w „Malowanym ptaku”.
– Naprawdę możemy dokuczać Polakom? – wiercą się niecierpliwie twórcy. – I Kaczor nie zakazał? Really, oh, really? Wow! Zatem let’s go, panie i panowie! Huzia na polskiego Józia! Ech, paskudna jego buzia!
I to wszystko w imię „przepracowywania przeszłości”, w imię odkupienia win naszych, które od lat wmawia nam uporczywie armia drapieżnych moralistów. Takie przybijanie się za nasze urojone grzechy do pluszowego krzyża ufundowanego z dotacji Ministerstwa Kultury dla publicznych teatrów. Bo w prywatnych – tam gdzie repertuarem rządzą: rozum, popyt, podaż i poczucie przyzwoitości – po staremu. Na afiszach klasyka, komedie, farsy, stand up’y lub porządnie napisane współczesne realistyczne dramaty. Żadnych instalacji od czapy, żadnej bezsensownej nagości, żadnego bełkotu ani szatkowania klasyki na krwawe strzępy. Żadnej intelektualnej taniości podlanej pozorami odwagi czy obrazoburstwa. Żadnego przełamywania narodowego tabu i wyjmowania szkieletów z polskiej szafy, wciąż tych samych i ogranych tak jak Tomasz Karolak w komediach romantycznych.
Zatem nie spodziewaj się, Jarosławie Kaczyński, że artyści odpłacą się Polsce za podarowany im właśnie skrawek wolności. Wręcz przeciwnie. Oni tę Polskę na scenie obrzydzą, unurzają jej ręce w krwi żydowskiej, doprawią jej chytrą gębę szmalcownika. I żeby było wiadomo, kto temu wszystkiemu winien, ustawią tę Polskę aluzyjnie na drabince do przemawiania i nadadzą jej twoje, prezesie, rysy, rzecz jasna brzydkie i zastygłe w nienawiści.
Oni się na tę Polskę wypną, zdejmując wcześniej gacie, bo bez gołej d… nie ma dziś teatru. Co sprawniejsi aktorsko wypną się nawet z… mhm… udanym finałem, żeby potem w ten finał wtykać biało-czerwone chorągiewki przy aplauzie pań krytyczek i panów krytyków, którzy nazajutrz wystawią im w swoich recenzjach certyfikaty odwagi.
Co nie znaczy, że jestem za zakazami. Absolutnie nie. Ja tylko mówię, jak będzie.
Zbigniew Górniak