Zanim odpowiem na to pytanie publicznie, wyjaśnię przed kim z Facebooka uciekałem. Tu małe zastrzeżenie: to, co za chwilę powiem, nie jest żadnym zajmowaniem uwagi słuchacza własnym życiem osobistym, co często bywa nudne, pretensjonalne, a w publicznym radiu trąci na dodatek prywatą (bo to jakbym się skarżył tu na biegunkę lub że nie działa krem na zmarszczki, za który dałem stówkę). Nie, obserwacja ma wymiar szerszy, a nie tylko jednostkowo-Górniakowy, więc ją tu zareklamuję jako socjologiczno-obyczajową i tak zabezpieczony, zadaję Wam pytanie:
Czy poszlibyście na randkę z nadmuchiwaną lalą z seks shopu?
Nie mam na myśli szybkiego tete-a-tete na bezludnej wyspie, lecz prawdziwą randkę opartą na inteligentnej rozmowie, wyrafinowanym flircie, wspólnym smakowaniu potraw, trunków, raczenia się dowcipami i plotkami. Nawet gdybyście poszli, przymuszeni nie wiadomo jak dziwną okolicznością, na przykład koleżeńskim zakładem, pewnie i tak po kwadransie zeszłoby z Was powietrze, więc wbilibyście lali widelec w szyję, żeby i z niej uszło.
To już teraz wiecie, dlaczego uciekałem z Facebooka. Tak, krajowe media społecznościowe pełne są fałszywych personaliów. Fachowcy z Oxford Internet Institute uważają, że nawet co trzeci wpis na polskim Twitterze wysyłają boty. Oldskulowcom i weteranom Kriegsmarine wyjaśniam, że bot to nie jest liczba pojedyncza od rodzaju obuwia, zwanego zdrobniale botkami, ewentualnie rodzaj okrętu bojowego, ale program komputerowy, który automatycznie zmienia treść komunikatów w sieci, wprowadzając do nich złośliwe zmiany lub sam tworzy takie komunikaty, na ogół w bardzo złych zamiarach.
Według przywołanych ekspertów, na informatyczną propagandę składają się – cytuję – trzy elementy: polityczne boty udające prawdziwych użytkowników, zorganizowany trolling, czyli kampanie nienawiści i prześladowań oraz rozsiewanie fake newsów. Na marginesie, jak to jest, że za podrobioną wódkę, za podrobione lekarstwa, za podrobione pieniądze lub za podrobione dokumenty ląduje się w więzieniu, a za podrobione wiadomości lub podrobioną tożsamość w sieci można co najwyżej wytoczyć komuś proces cywilny?
I właśnie z tego powodu, aby nie dać się zwodzić i uwodzić botom, uciekłem kilka miesięcy temu z Facebooka. I tak zbyt wielu jego użytkowników, którzy są przecież z krwi i kości, zachowuje się jak boty zaprogramowane na nienawiść i manipulację przykrytą ekumenicznym językiem. Aby dać felietonowi solidne uzasadnienie, podeprę się profesorem Andrzejem Zybertowiczem, który pisze tak oto: „Gdy jeszcze przed poranną kawą przeglądasz smartfon i widzisz, że wśród czytanych przez ciebie wpisów dominuje wzburzenie w jakiejś sprawie, że coraz wyraźniej krystalizują się jakieś grupowe emocje, to masz wrażenie, że dotykasz czegoś, co dzieje się w prawdziwym ludzkim świecie i że swoimi działaniami (lajkami, szerowaniem, tworzeniem memów) także ty w czymś autentycznym uczestniczysz. Ale może właśnie padasz ofiarą astroturfingu – technologii tworzenia symulowanej spontaniczności?”.
No dobrze, ale na koniec wypadałoby wyjaśnić, dlaczego na Facebooka wróciłem. Otóż wróciłem, gdyż potrzeba reklamy swoich radiowych felietonów okazała się silniejsza niż obawa przed botami, tymi sztucznymi, i tymi, których znam z imienia i nazwiska. Próżność, proszę Państwa, to jest jednak bardzo silna motywacja.
Zbigniew Górniak