Maksymilian Rigamonti fotografował wołyńską pustkę
Fotograf studiował projektowanie graficzne na łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych. Pięciokrotnie był w bazach Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. Jego fotografie, odbiorcy poznają za sprawą ważnych społecznych publikacji w polskiej prasie. Justyna Przyborowicz spytała autora o cykl "Miejsca których nie ma" będący zapisem kilkunastu wypraw na Wołyń.
Maksymilian Rigamonti wspomina swoją artystyczną podróż. - Pas, który się ciągnie od granicy po jakieś 200 km w głąb Ukrainy. Pomijając kilka miast, które tam są jak Włodzimierz Wołyński, Łuck, Równe - wszystko, co leży pomiędzy tymi skupiskami miejskimi, jest melancholijne, opuszczone przez Boga. W moim mniemaniu to pustka, która z punktu widzenia Polaka jest przesiąknięta straszliwą tragedią tych ziem. Tragedia, która wydarzyła się w 1943 roku, zmieniła strukturę ludności tej ziemi. Było to dla mnie wyznanie logistyczne i warsztatowe. Zmieniłem sposób mojej pracy. To i tak stało na drugim planie, bo pierwszą intencją moich podróży było właśnie wyciszenie siebie. Zobaczenie tego, co kiedyś było gęsto zaludnione, polskiej kolebki kultury. Teraz nie pozostało tam nic - powiedział Maksymilian Rigamonti.
Maksymilian Rigamonti wspomina swoją artystyczną podróż. - Pas, który się ciągnie od granicy po jakieś 200 km w głąb Ukrainy. Pomijając kilka miast, które tam są jak Włodzimierz Wołyński, Łuck, Równe - wszystko, co leży pomiędzy tymi skupiskami miejskimi, jest melancholijne, opuszczone przez Boga. W moim mniemaniu to pustka, która z punktu widzenia Polaka jest przesiąknięta straszliwą tragedią tych ziem. Tragedia, która wydarzyła się w 1943 roku, zmieniła strukturę ludności tej ziemi. Było to dla mnie wyznanie logistyczne i warsztatowe. Zmieniłem sposób mojej pracy. To i tak stało na drugim planie, bo pierwszą intencją moich podróży było właśnie wyciszenie siebie. Zobaczenie tego, co kiedyś było gęsto zaludnione, polskiej kolebki kultury. Teraz nie pozostało tam nic - powiedział Maksymilian Rigamonti.