Dla mnie to najlepszy album w karierze Redmana. Reggie Nobles, bo tak brzmi jego prawdziwe imię i nazwisko, pokazuje nam, jak w rewelacyjny sposób można bawić się słowem. Ok, mamy w rogu okładki komunikat informujący o treściach wulgarnych, ale powiedzmy sobie szczerze, który z amerykańskich raperów takiego właśnie znaczka nie umieszcza na płycie? Popatrzmy na krajową scenę hiphopową. Szczecińskiego rapera Łonę uwielbiam, bo jest niesamowitym tekściarzem, ale i jemu zdarza się, że coś tam mu się wyrwie.
https://youtu.be/LTZ36G7A3Yk
Ale wróćmy do "Muddy Waters". Intro z Godzillą i zaraz potem wejście pierwszego numeru "Rock Da Spot" do dziś powoduje u mnie ciarki na plecach. A potem już jest tylko lepiej – moje ulubione Pick It Up, Smoke Buddah, Whateva Man, czy Soopaman Luva. 90 minut naprawdę solidnej dawki hip-hopu.
Nie będę ukrywać, że od zawsze sympatyzowałem z całą ekipą Def Squadu, do której należą właśnie Redman, czy Eric Sermon, ale tak na serio: nie potrafię obok tej płyty przejść obojętnie. Sporo nawiązań do funku i Georga Clintona, a tego typu brzmienia wręcz uwielbiam. Dziś krążek dostępny jest w wyjątkowo niskich cenach. 20 złotych za taki krążek w znanej sieci sklepów RTV i AGD to nie jest wielki wydatek. Szkoda, że takich płyt już dziś nie robią. I pomyśleć, że było to 20 lat temu.
Starzeję się, niestety.