Prawdziwa historia Frankensteina
Niemiecką nazwę Ząbkowic Śląskich, czyli Frankenstein znany polski XIX-wieczny etnograf Oskar Kolberg wywiódł od nazwisk dwóch włościan, których nazwiska brzmiały Frank i Stein, a którzy to udzielili mieszkańcom miejscowości znacznego wsparcia finansowego, po wielkim pożarze, którego dokładna data przepadła gdzieś w mrokach średniowiecza. Współcześni językoznawcy wywodzą etymologię nazwy miasta od frankońskich osadników i skał, których w okolicy nie brakuje.
Ostatecznie jakie by też nie było pochodzenie nazwy Frankenstein, niezbitym faktem jest, iż angielska pisarka Mary W. Shelley, żyjąca w latach 1797-1855 takie właśnie nazwisko nadała tytułowemu bohaterowi swojej najsłynniejszej powieści „Frankenstein czyli nowoczesny Prometeusz”. Inspiracją do jej napisania była zapewne historia jaka wydarzyła się w Ząbkowicach na początku XVII wieku, a której echa długo jeszcze odbijały się po całej Europie.
Diabelski Łowca - taką nazwę nadały współczesne gazety szajce grabarzy, która wywołała w Ząbkowicach na początku 1606 roku epidemię dżumy, w której wyniku zmarło 2061 osób czyli ponad jedna trzecia mieszkańców miasta.
Całą sprawę ujawnił parobek starszego grabarza Wenzla Forstera, który doniósł władzom miejskim, iż to jego pracodawca, wraz ze swoim pomocnikiem Georgiem Freidigierem ze Strzegomia, wyprodukowali proszek wywołujący chorobę i roznosili go po mieście, smarując nim klamki i kołatki.
Miejscy sędziowie nie bardzo dali wiarę chłopakowi, ale na wszelki wypadek nakazali aresztować podejrzanych. Po rewizji w domu Forstera aresztowano jeszcze 6 osób, pomocników i żony grabarzy oraz cmentarnego żebraka Kaspra Schettsa. W domu Forstera odkryto „liczne pojemniki z trującym proszkiem wyprodukowanym z ludzkich zwłok ukradzionych z miejscowego cmentarza”.
Proces szajki odbył się we wrześniu 1606 roku i wykazał niezbicie winę oskarżonych. Okazało się, iż złoczyńcy oprócz korzystania z wyjątkowej koniunktury w ich branży jaką wywołała epidemia, okradali zwłoki i domy zmarłych. Ponadto wydało się także, iż jeden z grabarzy dopuszczał się czynów nierządnych z czekającymi na pogrzeb w cmentarnej kaplicy zwłokami kobiet.
Pomimo oczywistych dowodów w trakcie śledztwa oskarżonych poddano torturom, które zaowocowały zapewne już fikcyjnymi dodatkowymi obciążeniami jak: kradzieże w kościołach, rozcinanie brzuchów zmarłym ciężarnym kobietom, jedzenie serc niemowląt i inne makabryczne uczynki. Winnych skazano na okaleczenie i śmierć na stosie.
Tak relacjonowała egzekucję ukazująca się w Augsburgu gazeta „Newe Zeyttung”: „Najpierw ich wszystkich oprowadzano po mieście. Potem rozdzierano ich rozżarzonymi obcęgami i oderwano kciuki. Starszemu grabarzowi i jednemu z pomocników obcięto prawe dłonie. Potem obu razem przykuto do słupa i upieczono. Nowemu grabarzowi ze Strzegomia wyrwano członek męski. Potem wszystkie pozostałe osoby wprowadzono na stos i spalono”.
Egzekucja sprawców nie przyniosła końca epidemii, która wygasła dopiero w następnym roku. Ewangelicki pastor Samuel Heinnitz wygłosił wówczas sześć dziękczynnych kazań, które w 1609 r. w Lipsku ukazały się drukiem pod tytułem: „Historia prawdziwa o kilku wykrytych i zniszczonych trucicielskich dziełach Diabelskiego Łowcy w czasie zarazy roku 1606 w mieście Frankenstein na Śląsku”.
Diabelskim Łowcą Heinnitz określił uosobienie zła opanowującego ludzkie umysły i popychającego do niecnych uczynków. Późniejsi autorzy pamiętników przekształcili to filozoficzne pojęcie w rzeczywistego potwora Frankensteina, którego imię przyjęli od nazwy miasta.
Posłuchaj: