Karać! Karać! Karać!
Z prośbą, żebym zwrócił uwagę na obfitość regulaminów i kar grożących mieszkańcom za byle co. Może by pan machnął jakiś felieton o tym, że w Polsce mieszkańcy osiedli nie mają praktycznie żadnych praw, tylko same obowiązki ciążące nad nimi pod groźbą kar, napisała mi w liście.
Już macham, szanowna pani doktor. Pardon, doktorko!
Otóż wszedłem na wskazaną mi stronę i policzyłem te regulaminy. Jest dwadzieścia plus kilka aneksów. Po ich przeczytaniu delikatniejsze struktury psychiczne mogą popaść w stan przygnębienia, tyle tam zakazów, nakazów, obostrzeń i potencjalnych kar. Nie wiem, czy legendarne więzienie Alcatraz miało tyle regulaminów ile spółdzielnia, która (na co wskazuje sama nazwa) ma być tworem społecznie użytecznym i socjalnie sympatycznym.
Uwaga, powiedziałem: tworem, nie potworem.
To tak, jakby zaprosić do domu gości, lecz już przy drzwiach, zaraz po odebraniu od nich szkła z paliwem na imprezę, wygłosić długaśną, najeżoną groźbami pogadankę o tym, żeby nie petowali na stole, nie wkładali nóg do sałatki śledziowej, a załatwiali się do muszli, a nie do donicy z fikusem.
Od razu przypomina mi się parapetówka u pewnego świeżo przyjętego do nto reportera. Zanim nas zaprosił, całe swoje mieszkanie wyłożył folią - podłogi, obicia mebli, półki i szafy. Siedzieliśmy tak w rozbawionej gromadzie i szeleściliśmy przy każdym ruchu. Zdaje się, ze nawet telewizor oglądaliśmy przez folię, choć dziś już nie dam głowy, czy rozmazany obraz nie był przypadkiem skutkiem nadużycia.
Zmierzajmy do puenty. Otóż, pani doktorko – zwracam się do osoby, która sprowokowała dzisiejszy felieton – skoro ja dla Pani napisałem felieton, to niech Pani teraz spróbuje odpowiedzieć mi, z naukowym rzecz jasna uzasadnieniem, dlaczego w naszym kraju tak bardzo lubujemy się w zabranianiu? Skąd ta obsesja karania za bzdury, podczas gdy postępki naprawdę haniebne i wołające o pomstę do nieba pozostają bezkarne? Czekam na list na fejsie.
Posłuchaj felietonu: