Kto zarabia 4 tysiące?
Zacząłem pytać znajomych, czy rzeczywiście tyle zarabiają i albo ja się zadaję ze zdegradowaną materialnie biedotą, albo moi przyjaciele są po prostu kłamcami, bo nikt nie odpowiedział mi twierdząco.
Oczywiście, nie pytałem tych znajomych, o których wiem, że zarabiają wielokrotność tej kwoty, na przykład znajomych z Sejmu, rządu czy lokalnej administracji samorządowej. Ale oni po pierwsze, są w gronie mych znajomych w przeważającej mniejszości, a po drugie, są to tak zwane znajomości służbowe. Na gębie uśmiech, a w oczach sztylety.
Te moje terenowe badania finansowo-socjologiczne po raz kolejny w życiu kazały mi przyznać rację słynnej definicji kłamstwa: istnieje kłamstwo, potem jest większe kłamstwo, następnie jeszcze większe kłamstwo, a na końcu – statystyka!
Albo inaczej: gdy w pokoju siedzi Polka i Polak, to według naszej bezwzględnej statystyki każdy Polak posiada jedną pierś i jedno jądro.
Oczywiście, ja tu nie twierdzę, że ktoś – na przykład rząd – zlecił spreparowanie fałszywych statystyk, żeby posługiwać się nimi w uprawianiu propagandy sukcesu. Że niby rośniemy w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. Chodzi mi tylko o to, że ta nieosiągalna dla wielu bariera 4 tysięcy miesięcznie to efekt napompowania statystyk kominami płacowymi budowanymi – cegiełka po cegiełce, a raczej stówka po stówce - przez władzę wszelkiego szczebla, biurokrację oraz menejdżment i aparat związkowy spółek skarbu państwa. Przez te ich wszystkie trzynastki, czternastki, piętnastki, karpiówki i premie okolicznościowe, wypłacane pod byle kalendarzowym pretekstem.
A zresztą, te cztery statystyczne tysiące to i tak – przypominam – kwota brutto. A między brutto a netto jest jeszcze przecież chciwa ręka państwa. W Polsce opodatkowanie pracy i wynikających z niej zarobków jest zaś tak duże, że - jak przeczytałem, rechocząc, w internecie - mówić o swej pensji brutto to tak jak chwalić się własną męskością podając jej rozmiar razem z długością kręgosłupa.
Posłuchaj felietonu: