Temat z medialnej jury, czyli sprawa prokuratora Pasionka
Skandal siedzi na skandalu i skandalem pogania, tumult wczorajszy przykrywany bywa tumultem dzisiejszym, a dziennikarze, żeby nie narazić się u wydawcy na zarzut nieświeżości, nie zniżają się do przedstawiania odbiorcom ciągów dalszych opisanych przez siebie spraw. Felietoniści zaś boją się komentować to, co się zdarzyło przedwczoraj, bo mogą usłyszeć, że zajmują ich przebrzmiałe tematy. Albo co gorsza, że nie nadążają...
A dziś nie nadążać, to wydać na siebie wyrok śmierci zawodowej. Lepiej już dziabnąć sobie tętnicę nożem i wskoczyć do akwarium z piraniami. To zresztą też byłby temat zaledwie jednodniowy. No, chyba że za dziennikarską kontynuację tematu uznać prasowe nekrologi nieszczęśnika.
Tym wstępem usprawiedliwiam się z tego, że sięgam tu teraz po temat sprzed... dwóch aż tygodni, czyli mniej więcej z medialnej jury.... Chodzi nie o Jurka, lecz o okres jurajski. Jak ten park, gdzie biegają dinozaury.
Otóż bardzo interesuje mnie los odsuniętego od śledztwa smoleńskiego prokuratora Marka Pasionka. Przypomnijmy: 14 dni temu prokurator ten dostał zawodowego kopniaka pod absurdalnym pretekstem przekazywania szczegółów śledztwa agentom obcego mocarstwa, przy czym chodziło o Amerykę. Podczas gdy on tylko sondował ich pod kątem ewentualnej pomocy w rozwikłaniu smoleńskiej zagadki.
Gdy czytałem zjadliwe prasowe doniesienia na Pasionka, odniosłem wrażenie, jakbym znów znalazł się w Polsce Jaruzelskiego. Jakby na jeden dzień ożyła Trybuna Ludu i uraczyła mnie historią o wrednej CIA, która w warszawskiej kawiarni pielęgnuje tajne konszachty ze swym informatorem z kręgów polskiej prokuratury wojskowej.
Bardzo bym chciał wygumować to deja vu ze swojego mózgu, więc czekam na ciąg dalszy historii. A tu – cisza... Zero. Nic...
No tak, minęły już dwa tygodnie. Kto by się chciał zajmować jeszcze Pasionkiem?
Posłuchaj felietonu: