14.10.2014 Tomasz Garbowski o spisku (jeszcze nie wiadomo czyim), nadmiernym zaufaniu do współpracowników i o tym, że nadzieja umiera ostatnia
Przypomnijmy: termin rejestracji kandydatów na radnych minął 7 września. By dane ugrupowanie mogło wystawić kandydata na prezydenta, musiało mieć listy w co najmniej trzech okręgach. 8 września gruchnęła wieść, że część list z podpisami SLD została skserowana i sprawa trafiła do prokuratury. O zablokowaniu kandydatury Garbowskiego nie było wtedy mowy. Dopiero w nocy z poniedziałku na wtorek okazało się, że komisja zarejestrowała tylko jedną z pięciu list.
- Jestem w pewnych sprawach bezsilny - komentuje Garbowski. - To nie kandydat zbiera podpisy, moi sztabowcy mówili, że mogę się skupić na kampanii, bo wszystko jest w porządku. Okazało się, że jednak nie.
O jakim spisu mówi Garbowski? Jak twierdzi, część list z podpisami nie była opieczętowana, listy nie trafiły do sejfu a ratuszowi urzędnicy mieli do nich dostęp. - Było mnóstwo uchybień - przekonuje Garbowski.
Spytaliśmy, czy mógł paść ofiarą partyjnych kolegów, którzy od dawna traktują go jak wroga. - Proszę pozwolić mi tego nie komentować - odpowiedział nasz gość.
Garbowski cały czas podkreślał, że nadal uważa się za kandydata SLD i wierzy, że planowane odwołanie się powiedzie i listy SLD zostaną jednak zarejestrowane a on będzie mógł wystartować. - Losy kandydatów powinny się rozstrzygać przy urnach a nie przy zielonym stoliku - mówi Garbowski.- Ta kampania od początku była bardzo brutalna. Przyszłości Opola nie można budować na ruinach.
Spytaliśmy naszego gościa o jeszcze jedną plotkę, że prowadzi rozmowy z Opolską Nową Lewicą, by w razie czego startować z jej poparciem. Przypomnieliśmy, że w ostatnich tygodniach lider tego ugrupowania Jarosław Pilc ostro go krytykował. - Wybaczyłem mu - odparł Garbowski. - Poczekajmy, cały czas wierzę, że nasze odwoła nie zostanie uwzględnione.
Posłuchajcie: