Premiera "Wzbierającej fali " miała miejsce 6 maja w Warszawie. Jak mówi nasz gość, autorowi i wydawcy zależało na tym, by trafiła na rynek w trakcie kampanii przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Badania pokazują bowiem jasno, że dla Europejczyków problem imigrantów jest problemem kluczowym. Wystarczy przypomnieć, że otwarcie granic dla uchodźców wzmocniło prawicowe ruchy populistyczne, skłóciło też unię z tymi krajami, które - jak Polska - nie zgodziły się na przymusową relokację uchodźców.
- Lindenberg obala trzy podstawowe mity związane z imigracją. Pierwszy mówi, że potrzebujemy imigrantów, bo brakuje nam rąk do pracy. Drugi mówi, że są potrzebni, by zapobiec kryzysowi demograficznemu, bo przecież ktoś musi pracować na nasze emerytury, a dzieci rodzi się coraz mniej. Trzeci głosi, że wystarczy pomóc potencjalnym imigrantów u nich w kraju i problem zniknie - mówi Ziorki. - To nie takie proste. Teza Lindenberga jest inna. Wcale nie potrzebujemy imigrantów a jeśli ich nie powstrzymamy, to kryzys migracyjny zamieni się w potężny kryzys polityczny, który może doprowadzić do upadku unii.
Dlaczego? Po pierwsze: wskutek automatyzacji ilość "ludzkich" miejsc pracy w najbliższych dekadach spadnie i zabraknie ich nawet dla Europejczyków. A wtedy dojdzie do konfliktów społecznych na ogromną skalę. Po drugie: imigranci nie zapracują nawet na swoje emerytury, bo w tej grupie odsetek pracujących jest najniższy, co więcej zaś spada w kolejnych pokoleniach (jak widać europejski socjal nie motywuje do zawodowej aktywności). Co do pomocy "na miejscu", to sprawa jest złożona: nie wystarczy transfer gotówki, trzeba inwestować w polityczną stabilność (bo ludzie uciekają ze skorumpowanych i niebezpiecznych krajów) a także kontrolę urodzin (dziś temat politycznie niepoprawny), bo według prognoz w najbliższych dekadach liczba mieszkańców Afryki wzrośnie z 1,3 miliarda do 4,5 miliarda. A to w dużej części potencjalni imigranci patrzący łakomie na Europę.