Jak tłumaczą nasi goście, pomysł polegał na tym, by zobowiązać prezydenta miasta do stawiania określonych oczekiwań firmom, które zamierzają inwestować w opolskiej specjalnej podstrefie ekonomicznej.
- Bo skoro oczekują ulg i wsparcia, to powinny dać coś w zamian - tłumaczą nasi goście.
Kontrakt zawierał trzy główne punkty, o których prezydent miałby rozmawiać z potencjalnymi inwestorami. Mieliby oni zatrudniać pracowniczki i pracowników na umowy o pracę, płacić im co najmniej 75 procent średniej krajowej oraz powinni objąć pracowników jakimś pakietem socjalnym.
- Uznaliśmy, że taki kontrakt jest potrzebny, gdy dotarliśmy do stawek, jakie są oferowane przez firmy w strefie, na przykład firma Hongbo proponowała 1,5 tys. zł asystentowi, który ma mieć doświadczenie, znać dobrze angielski i pracować na dwie zmiany - mówią politycy Razem.
Pytlik nie zgadza się z argumentem, że takie kwestie ureguluje wolny rynek, bo gdyby tak było - przekonuje - to tak niskie stawki w ogóle by się nie pojawiały.
- Uważam, że nadal nie mamy w Polsce rynku pracownika - przekonuje.