Może zarazić innych, ale nie chce się leczyć
Henryk M. to człowiek uzależniony od alkoholu, wiele lat mieszkający na ulicy. Jest dobrze znany streetworkerowm, pomagającym ludziom wyjść z nałogu. W tym roku przez pewien czas mieszkał nawet w domu dla bezdomnych Barka pod Strzelcami Opolskimi. – Chcemy mu pomóc. Tej zimy był na leczeniu odwykowym, sam go odwoziłem do Toszka, był na detoksie, potem w Barce. Wspominam to bardzo miło, bo swoje urodziny, pierwszy raz, obchodził trzeźwy – mówi Antoni Tercha, jeden ze streetoworkerów, jednocześnie członek stowarzyszenia Barka.
Chory na gruźlicę mężczyzna znowu wystaje pod dużymi sklepami i prosi o możliwość odwiezienia wózka, aby wyciągnąć z niego monetę, albo żebrze o pieniądze. Istnieje prawdopodobieństwo, że kogoś zarazi. Czy w takiej sytuacji sprawą nie powinna zająć policja?
– Zgodnie z przepisami instytucją właściwą do podejmowania wszelkich czynności w stosunku do osób chorych lub podejrzewanych o takie choroby jest Państwowy Inspektorat Sanitarny, który w ramach pomocy prawnej może zwrócić się do nas o doprowadzanie takiej osoby do najbliższej placówki zdrowia – tłumaczy Katarzyna Nowak, rzecznik komendy w Strzelcach Opolskich.
Sanepid już z taką prośbą się zwracał, bo mężczyzna na dobrowolne leczenie zgodzić się nie chciał. Policjanci zatrzymali Henryka M., zawieźli do szpitala, a stamtąd przetransportowano go do lecznicy w Kup. Tyle że pacjent szybko stamtąd uciekł. Katarzyna Kanoza, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Strzelcach Opolskich tłumaczy, że to niezwykle trudna sprawa, bo z jednej strony, jak mówi "zgodnie z ustawą o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, chory, u którego występuje gruźlica płuc w okresie prątkowania, podlega obowiązkowej hospitalizacji" - ale z drugiej strony, żaden lekarz do łóżka pacjenta nie przywiąże... – Nie ma w tej chwili możliwości, żeby na siłę ta osoba została w tym szpitalu, nie ma takiego szpitala, oddziału zamkniętego, w którym taki chory mógłby się leczyć – wyjaśnia Kanoza. – Zwróciliśmy się do prokuratury o wszczęcie postępowania można się zwrócić do sądu o pozbawienie wolności – dodaje.
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że chory człowiek trafi ostatecznie za kraty, wtedy też zajmą się nim lekarze. Pytanie, na ile doleczony wyjdzie na wolność i dlaczego cela więzienna wydaje się być jedynym rozwiązaniem. – Ta sytuacja obnaża słabość systemu wspierania osób w podobnych sytuacjach – podkreśla Antoni Tercha. – Takich sytuacji jest więcej. Chodzi mi szczególnie o osoby chore psychicznie, które przebywają na ulicy. Gdzie się nie zwracamy, słyszymy "My nic nie możemy", więc pytam: Kto może? – skarży się Tercha, bezradnie rozkładając ręce.
Tematem zajęliśmy się w magazynie "Nasz dzień", posłuchaj:
Agnieszka Wawer-Krajewska (oprac. WK)