Idzie śladami ojca. Amerykanin Al Willner przemierza trasę marszu śmierci do dawnego obozu Gross-Rosen
75 lat temu Żydzi więzieni w obozie koncentracyjnym Blechhammer, w dzisiejszym Kędzierzynie-Koźlu, rozpoczęli marsz śmierci w kierunku obozu Gross-Rosen, nieopodal Rogoźnicy w województwie dolnośląskim. Dzisiaj, tę samą trasę przemierza Al Willner, syn jednego z więźniów, którzy przeżyli koszmar holokaustu.
Zaczątkiem pomysłu na przejście marszu śmierci był wywiad, którego ojciec Ala Willnera udzielił historykom z Amerykańskiego Muzeum Holokaustu.
- Trafiliśmy do obozu, który nazywał się Blechhammer – mówił Eddie Willner. - To była filia Auschwitz. Te obozy były głównie nie po to, żeby zabijać ludzie, ale do pracy, żeby ludzie pracowali do śmierci, na potrzeby niemieckiej maszyny wojennej. Ten obóz pracował na rzecz największej fabryki benzyny syntetycznej. Codziennie wychodziliśmy do pracy w tej fabryce.
W przygotowaniach do wędrówki, nie tylko logistycznych ale również merytorycznych, udział brali m.in. członkowie stowarzyszenia Blechhammer 1944, nauczyciele z miejscowości leżących na trasie czy historycy, m.in. Marcin Kopytko.
- Byłem w archiwum w Paryżu – mówi Marcin Kopytko. - Znalazłem dokumenty dotyczące marszu śmierci francuskich Żydów. Tam były zeznania, dokumenty sporządzone przez francuski Czerwony Krzyż. W tych teczkach, między innymi, znajdowała się trasa przemarszu właśnie z obozu Blechhammer do Gross-Rosen.
Alowi Willnerowi w drodze towarzyszy przyjaciel Mike Bayles i wspiera fotograf Mike Nelson. Amerykanie pokonują codziennie, bez względu na pogodę, ok. 30 kilometrów, śpią w namiotach. Do celu, dawnego obozu koncentracyjnego w Rogoźnicy, planują dotrzeć 31 stycznia.