BILANS 2017 Gomorra po brzesku
Gdyby ktoś chciał znaleźć dowód na prawdziwość głośnego stwierdzenia, że Polska była (jest?) krajem teoretycznym (pamiętne „ch…., d…. i kamieni kupa"), to byłby to niezły przykład. Okazało się, że w kraju ogarniętym coraz większą ekologiczną histerią można w sumie bezkarnie i w sumie bez większych problemów - dodajmy dla porządku: oczywiście niezgodnie z przepisami - składować w centrum miasta setki beczek z toksycznymi substancjami niewiadomego pochodzenia.
Zaczęło się od Brzegu, gdzie takie kukułcze jajo rzeczywiście odkryto praktycznie o rzut beretem od rynku, na dodatek całkiem blisko Odry. Setki beczek, nie za bardzo szczelnych, pojawiło się tam nie wiadomo kiedy i nie wiadomo za czyją przyczyną. Gdy sprawa wyszła na jaw i urzędnicy zaczęli wertować przepisy, by ustalić, kto ma beczki zutylizować i za tę utylizację zapłacić, okazało się, że podobne nielegalne składowisko odkryto w Pogorzeli, czyli po sąsiedzku, w gminie Olszanka. A potem nie było lepiej, bo wyszło na jaw, że od dawna, bo od kilku lat, z podobnym problemem boryka się Namysłów. A jak dziennikarze zaczęli przepytywać strażaków, fachowców od chemicznych zagrożeń, to się dowiedzieli, że jakiś czas temu taką toksyczną, wypełnioną chemikaliami przywiezionymi nie wiadomo skąd, stodołę znaleziono także w powiecie kędzierzyńsko-kozielskim.
Chwilę potrwało, zanim samorządowcy, naciskani przez słusznie zirytowanego wojewodę, dogadali się w sprawie usunięcia toksycznych beczek, ale wypadało dojść do dwóch dość oczywistych, choć smutnych, wniosków. Pierwszy: przepisy mające kontrolować utylizację tego rodzaju odpadów raczej nie są szczelne. I drugi: nie ma na tyle jasno określonych procedur regulujących kwestię zabezpieczenia podrzuconych odpadów, żebyśmy byli pewni, że zrobione to zostanie od ręki. A powinno.
Co bardziej oczytanym może się przypomnieć mocno ponura scena z „Gomorry” Roberta Saviano, w której mafiosi z neapolskiej camorry zarabiają na tym, że załatwiają problem „utylizacji” naprawdę toksycznych chemikaliów zwożonych z całej Europy. Cudzysłów nieprzypadkowy, utylizacja po włosku polegała bowiem na wrzuceniu beczek do dziur w ziemi położonych w pobliżu (bo taniej), czyli w sąsiedztwie domów zamieszkanych przez znajomych i krewnych bandziorów od śmieci. Zobaczyć Neapol i umrzeć?
Chwilę potrwało, zanim samorządowcy, naciskani przez słusznie zirytowanego wojewodę, dogadali się w sprawie usunięcia toksycznych beczek, ale wypadało dojść do dwóch dość oczywistych, choć smutnych, wniosków. Pierwszy: przepisy mające kontrolować utylizację tego rodzaju odpadów raczej nie są szczelne. I drugi: nie ma na tyle jasno określonych procedur regulujących kwestię zabezpieczenia podrzuconych odpadów, żebyśmy byli pewni, że zrobione to zostanie od ręki. A powinno.
Co bardziej oczytanym może się przypomnieć mocno ponura scena z „Gomorry” Roberta Saviano, w której mafiosi z neapolskiej camorry zarabiają na tym, że załatwiają problem „utylizacji” naprawdę toksycznych chemikaliów zwożonych z całej Europy. Cudzysłów nieprzypadkowy, utylizacja po włosku polegała bowiem na wrzuceniu beczek do dziur w ziemi położonych w pobliżu (bo taniej), czyli w sąsiedztwie domów zamieszkanych przez znajomych i krewnych bandziorów od śmieci. Zobaczyć Neapol i umrzeć?