Interweniują w sprawie ryb zmielonych przez turbiny elektrowni na zbiorniku nyskim. To nie pierwszy taki przypadek
Setki okaleczonych ryb ujawnili wędkarze w Nysie Kłodzkiej, poniżej zbiornika retencyjnego, gdzie działa elektrownia turbinowa.
Do zdarzenia doszło we wtorek (13.12), a sytuacja, mimo interwencji opolskiego okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego, powtórzyła się w sobotę (17.12).
- W terenie uzyskaliśmy informacje, które wskazują na prawdopodobną przyczynę straty ryb - mówi Adam Podgórny, ichtiolog z opolskiego okręgu PZW. - Były robione prace podwodne przy turbinach elektrowni i był wyłączony odstraszacz, ale po wykonaniu wszystkich prac ryby najprawdopodobniej nie zostały wypłoszone z tego miejsca między turbinami a odstraszaczem. Dlatego w momencie włączenia turbin zostały zassane i zmielone przez turbiny - wyjaśnia.
Podgórny zaznacza, że kierownictwo Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu nie do końca potrafiło wytłumaczyć zaistniałą sytuację. Dodaje też, że odstraszacz jest nowy, więc może brakować jakiegoś algorytmu, który odpowiednio włączy to urządzenie przed uruchomieniem turbin.
- Niepokojące jest także to, jakie ryby straciliśmy - tłumaczy ichtiolog, który był na miejscu. - W pierwszym przypadku w większości były to ryby tak zwanego spokojnego żeru, czyli leszcze, płocie czy jazie. Natomiast w drugim przypadku ucierpiały sandacze, co jest dużą stratą dla naszej ichtiofauny - informuje.
Sprawa została zgłoszona na policję i do prokuratury. Polski Związek Wędkarski wysłał także pismo do Ministerstwa Środowiska z prośbą o zbadanie sytuacji.
- W terenie uzyskaliśmy informacje, które wskazują na prawdopodobną przyczynę straty ryb - mówi Adam Podgórny, ichtiolog z opolskiego okręgu PZW. - Były robione prace podwodne przy turbinach elektrowni i był wyłączony odstraszacz, ale po wykonaniu wszystkich prac ryby najprawdopodobniej nie zostały wypłoszone z tego miejsca między turbinami a odstraszaczem. Dlatego w momencie włączenia turbin zostały zassane i zmielone przez turbiny - wyjaśnia.
Podgórny zaznacza, że kierownictwo Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu nie do końca potrafiło wytłumaczyć zaistniałą sytuację. Dodaje też, że odstraszacz jest nowy, więc może brakować jakiegoś algorytmu, który odpowiednio włączy to urządzenie przed uruchomieniem turbin.
- Niepokojące jest także to, jakie ryby straciliśmy - tłumaczy ichtiolog, który był na miejscu. - W pierwszym przypadku w większości były to ryby tak zwanego spokojnego żeru, czyli leszcze, płocie czy jazie. Natomiast w drugim przypadku ucierpiały sandacze, co jest dużą stratą dla naszej ichtiofauny - informuje.
Sprawa została zgłoszona na policję i do prokuratury. Polski Związek Wędkarski wysłał także pismo do Ministerstwa Środowiska z prośbą o zbadanie sytuacji.