Przypomnijmy: wirus ASF pojawił się na wschodnich rubieżach Polski i stopniowo, razem z zarażonymi dzikami, przesuwa się na Zachód, ostatnio stwierdzono przypadek ASF o 20 kilometrów od granic województwa łódzkiego. Migracja dzików z Białorusi ruszyła, gdy tamtejsze władze zabrały się za ich masową eksterminację, swoje zrobiły także rosyjskie manewry wojskowe ZAPAD.
- Czy ten wirus dotrze na Opolszczyznę? Nie daj Boże, choć nie można wykluczyć, że już tu jest - stwierdził Bortnik.
Sprawa budzi ogromne emocje, także polityczne. Hodowcy trzody wychodzą protestować na ulice, bo epidemia ASF oznacza dla nich spore koszty związane z tzw. bioasekuracją. Nie jest ona problemem w przypadku dużych ferm, ale mniejsi hodowcy (do 50 sztuk świń) mają z nią problem, bo jest dla nich sporym wydatkiem. A jeśli nie dowiodą, że spełnili wymogi z zakresu bioasekuracji, to w przypadku wykrycia wirusa i likwidacji stada nie dostaną odszkodowania. Dylematy mają także myśliwi, od których wymaga się masowego odstrzału dzików, co jest niezgodne z planową gospodarką łowiecką a także etyką myśliwską.
Epidemia ASF ma także spore konsekwencje gospodarcze. Gdy wirus pojawił się w Polsce, spadło zaufanie do polskiej wieprzowiny i na naszym rynku pojawił się import czerwonego mięsa z Belgii. W tych warunkach trudno się dziwić teorio spiskowym mówiącym, że ktoś tę epidemię wywołał celowo. Jak mówi nasz gość, nie trzeba było nawet podrzucać w polskich lasach truchła padłego na ASF dzika, wystarczyłaby jedna zainfekowana kość.