Długa walka o uwolnienie braci Kowalczyków w końcu się powiodła.
Natomiast próby przywrócenia im dobrego imienia trwają znacznie dłużej i nadal się nie zakończyły. Mimo zwolnienia z więzień wyroki i nawiązki, które musieli zapłacić mają swoją moc. Nie zostały anulowane. Po uwolnieniu Kowalczyków, rozpoczął się kolejny etap walki, tym razem już o rehabilitację.
23 września 1991 r. prezydent Lech Wałęsa podpisał prośbę Ryszarda Kowalczyka o zatarcie skazania. Pozwoliło mu to na podjęcie pracy na Politechnice Opolskiej i pracę dydaktyczną ze studentami.
Trzy lata później Ryszard wniósł do Sądu Najwyższego prośbę o rewizję wyroku orzeczonego wobec niego i brata. Po roku Sąd Najwyższy odpisał, że po analizie akt nie znaleziono podstaw do zakwestionowania wydanych orzeczeń.
– Takie stanowisko zajmuje Sąd Najwyższy III Rzeczypospolitej w kilka lat po obaleniu komunizmu w Polsce – dziwi się Bogusław Bardon w swojej książce poświęconej sprawie braci Kowalczyków.
Ryszard Kowalczyk napisał też prośbę do senatora Zbigniewa Romaszewskiego, który to przekazał ją Leszkowi Piotrowskiemu, awuesowskiemu ministrowi sprawiedliwości. Chodziło o rozważenie możliwości wniesienia kasacji. Podkreślał w piśmie, iż „działanie Kowalczyków było protestem przeciwko sprawcom masakry na Wybrzeżu w 1970 r. i zostało zaplanowane w taki sposób, aby nikt nie poniósł uszczerbku na zdrowiu. Szczególnie bulwersujące jest to, że do dziś sprawcy tej masakry nie zostali osądzeni, a protestującym wytoczono pokazowy proces” – pisał senator Romaszewski.
Minister Piotrowski jednak nic w tej sprawie nie zrobił.
Bracia Kowalczykowie zmęczeni brakiem efektów zrezygnowali z dalszej walki. O ich sprawie nie zapomnieli jednak dziennikarze i wiele innych środowisk. Także polonijne media przypominają ją regularnie i domagają się ponownego rozpoznania przez sąd.
W lutym 2001 r. Zarząd Stowarzyszenia Pamięci Narodowej i Osób Represjonowanych skierował do ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego prośbę o wniesienie kasacji wyroków wobec Jerzego i Ryszarda Kowalczyków. Kaczyński wprawdzie wniósł wniosek o kasację, ale okazał się on bublem prawnym. Uzasadnienie wniosku kompromitowało jego autorów.
Sąd w PRL orzekł, że Kowalczykowie działali w celu wrogim PRL. I to było prawdą. Natomiast w kasacji Kaczyńskiego znalazło się stwierdzenie, iż ich czyn nie miał podłoża politycznego oraz że „zasadniczym motywem ich działania były skłonności do destrukcji, fascynacja pirotechniką i niechęć zaakceptowania obowiązujących norm współżycia społecznego”.
Lech Kaczyński pytany przez dziennikarzy przyznał, że wniosku o kasację nie czytał. Stwierdził tylko: – Praktycznie niemożliwe jest dokładne czytanie wszystkich dokumentów ministerstwa.
Po siedmiu miesiącach Sąd Najwyższy kasację oddalił. To zamknęło sprawę, bo w Polsce wniosek o kasację można składać tylko jeden raz. Tak zaprzepaszczono ostatnią prawną możliwość złagodzenia wyroków z 1972 r.
Ryszard Kowalczyk powiedział w dniu publikacji wyroku Sądu Najwyższego, że wolałby pójść do więzienia i odsiedzieć resztę kary, niż zgodzić się z uzasadnieniem wniosku ministra Kaczyńskiego.
Zrezygnowany dodał: – Już od dawna niczego i od nikogo nie oczekuję, ani kasacji niesprawiedliwego wyroku, ani zdjęcia ze mnie odium winy za czyny, których nie popełniłem – mówił Kowalczyk.
Posłuchaj odcinka nr 13: