Jak się należało spodziewać, konsekwencje czynu braci Kowalczyków spadły nie tylko na nich samych, ale także na ich bliskich.
Ryszard, jako doktor na WSP, otrzymał mieszkanie w Domu Asystenta przy ul. Oleskiej, ale gdy został aresztowany, jego żona i malutka córeczka zostały stamtąd wyrzucone.
– Dopiero po rozprawie pozwolono mi na krótkie widzenie z żoną. Tak zwani moi koledzy odwrócili się prawie wszyscy od niej, załatwili, żeby odebrać jej mieszkanie w domu asystenta. Pracowała w średniej szkole, to ją przenieśli na świetliczankę do szkoły specjalnej – wspomina Ryszard Kowalczyk.
Przez kilka lat jego żona spotykała się z ostracyzmem i niechęcią. Ostatecznie znalazła pracę w jednej z opolskich szkół podstawowych, przy której otrzymała także mieszkanie.
Jerzy Kowalczyk nie zdążył założyć rodziny, przez krótki czas miał sympatię, ale realizacja wyznaczonego sobie celu pochłonęła go niemal całkowicie.
Wkrótce po aresztowaniu braci Kowalczyków represje dotknęły także ich rodziców i rodzeństwo. W trakcie trwania śledztwa w domu rodziców zamachowców przeprowadzono około dziesięciu gruntownych rewizji, były też liczne pogróżki i wezwania na przesłuchania w odległej Warszawie. Dla niemłodych i niezamożnych rodziców było to bardzo uciążliwe.
– Cała rodzina była represjonowana. Siostra była brygadzistką w zakładach obuwniczych w Krapkowicach, po naszym aresztowaniu została zwolniona i nie mogła nigdzie znaleźć pracy, więc w końcu wyjechała na stałe do Niemiec – wspomina Ryszard Kowalczyk.
Młodszy brat Narcyz pracował jako nauczyciel w wiejskiej szkole na Mazowszu, kolejny brat Zbigniew był kierowcą. Obaj zostali zwolnieni z pracy i przez długi czas jako bracia „wrogów ustroju” nie mogli znaleźć zatrudnienia.
Były też tzw. „działania zapobiegawcze”, choć nie wiadomo czemu miały one zapobiec. Pewnego razu Edward Gierek miał wizytować pobliski PGR. Dzień wcześniej pod dom Kowalczyków zajechały milicyjne samochody. Bez podania jakichkolwiek zarzutów całą rodzinę załadowano do samochodów i wywieziono na komendę milicji w Ostrołęce. Przetrzymano ich tam 24 godziny, po upływie których zwolniono i kazano wracać na własny koszt.
Dziś, oceniając tamte wydarzenia z perspektywy czasu, zapytany, czy – wiedząc jakie konsekwencje dotkną ich bliskich – zrobili by to samo, Ryszard Kowalczyk odpowiada: – Gdyby się cofnąć do tamtych czasów, z dzisiejszą świadomością, uważam, że trzeba było podjąć taką decyzję, jaką wtedy podjęliśmy. Żałuję tylko cierpień, jakie poniosła moja rodzina. Mówię sobie: mogłeś się nie angażować, ale wiem też, że nie powstrzymałbym brata. Bardzo mi go żal, bo to wszystko zrujnowało mu życie i nigdy nie założył rodziny, stał się samotnikiem. Ja miałem szczęście, że ktoś na mnie czekał i to pomogło mi wrócić do życia.
Posłuchaj odcinka nr 11: