Co mi da budżet obywatelski?
Zdaje się, że w Opolu też dano obywatelom wybór.
Na czym polega budżet obywatelski? Ano na tym, że do ogólnego spisu wydatków dopisuje się postulaty obywatelskie, którzy proponują, na co powinno się jeszcze wydać pieniądze, co kupić, co wybudować, wybrukować, pomalować, odświeżyć lub na co kasę roztrwonić.
Ponieważ obywatelem czuję się pełną gębą, na dodatek takim zaangażowanym, który więcej otoczeniu daje niż otrzymuje w zamian, postanowiłem wyrównać rachunki. Niniejszym zatem zgłaszam do budżetu obywatelskiego swoje osobiste postulaty:
Po pierwsze, domagam się wydzielenia dla mnie osobnego bezpłatnego miejsca parkingowego, najlepiej na wyspie Pasieka. W miarę możliwości, zadaszonego.
Po drugie, zgłaszam niecierpiącą zwłoki potrzebę doprowadzenia do mojego domu szybkiego internetu, z czym od 9 lat nie może sobie poradzić telefoniczny gigant tak wielki i powszechny, że nazywany bywa Telekomuną.
Po trzecie, należy do budżetu wpisać pilne wydatki na moje podróże, które jak wiadomo, kształcą, bo co to za felietonista bez wykształcenia. Nie byłem jeszcze w Ameryce, chciałbym tez pojechać na Kubę oraz na Islandię.
Jak już będę jechał, to muszę jakoś wyglądać, co nie? A zatem, łap skarbniku miejski za długopis i dopisuj natychmiast stosowną kwotę na stosowną odzież dla mnie.
Mój laptop wymaga wymiany, gdyż jest już wysłużony jak partia rządząca, na szczęście w przeciwieństwie do polityki, w dziedzinie laptopów jest jakaś alternatywa. A raczej – propozycji zatrzęsienie. Więc ja chcę laptopika za jakieś 4 tysiące brutto. VAT, oczywiście, miasto sobie odliczy.
Budżet obywatelski mógłby mi jeszcze zafundować nowy telefon, ale broń boże dotykowy, bo to jest na ogół barachło i bajer niepotrzebny. Ot, jakaś klasyka ale tak powyżej tysiąca.
I to by chyba było na tyle. Że moje postulaty mało obywatelskie? A czy dziś w Polsce ktoś to słowo traktuje jeszcze poważnie?