Po co nam ONZ?
Już sama spekulacja na ten temat jest na tyle absurdalna i oburzająca, że nie warta umysłowej fatygi.
No to proszę teraz posłuchać... Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych uczciło chwilą ciszy zmarłego przywódcę Korei Północnej Kim Dzong Ila. Akt ten zbojkotowali przedstawiciele m.in. USA, Unii Europejskiej i Japonii. - Moim smutnym obowiązkiem jest oddanie hołdu Kim Dzong Ilowi, sekretarzowi generalnemu Partii Pracy Korei, przewodniczącemu Narodowej Komisji Obrony Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej i głównodowodzącemu Koreańskiej Armii Ludowej, który zmarł w sobotę 17 grudnia - powiedział przewodniczący Zgromadzenia Ogólnego Nassir Abdulaziz al-Nasser.
Na szczęście tę groteskę zbojkotowały państwa Unii Europejskiej, Japonia i USA, ale już nie Rosja na przykład.
Jeśli komuś brakowało dotąd argumentów, że ONZ to jest twór całkowicie niepotrzebny, bo chory, przerośnięty biurokracją, pozbawiony mocy, napędu intelektualnego oraz co chyba najważniejsze sterowany przez różne szemrane grupy interesów, to teraz - po tej minucie ciszy na cześć potwora i kata, który mordował własnych rodaków – ma już argument koronny.
ONZ-owscy dygnitarze, którzy pochylają się nad światową biedą zawsze, ale to zawsze w klimatyzowanych salach konferencyjnych pięciogwiazdkowych hoteli, tym razem przeszli samych siebie. Jak zauważył pewien internauta, Amerykanie powinni przenieść wypasioną nowojorską siedzibę ONZ gdzieś do Azji - może do Phenianu, a może na Kołymę, bo ziemia na Manhattanie jest za droga, aby oddawać ją w pacht takim haniebnym instytucjom.
Czasem ze światka politologów i różnej maści komentatorów spraw globalnych dochodzą jęki żalu, że to ONZ jest takie słabe, że ma zbyt mały wpływ na sprawy świata, że o wszystkim decyduje Ameryka i jej satelici. Jednak po takich gestach ONZ jak ten ostatni, powinniśmy wszyscy powiedzieć z ulgą: i całe szczęście, że tak jest.
Posłuchaj felietonu: