Szykany wymierzone w pacjentów
Zirytowany, cykałem przez zęby, dając do zrozumienia, jak bardzo mi się śpieszy. Lecz zawstydziłem się, gdy kobieta, zawodząc, poskarżyła się, że całe życie płaciła składki, a teraz każą jej kupować droższy lek. I że ją to chorowanie rujnuje. Rozumiałem ją... Niedawno przechodziłem zapalenie oskrzeli, byłem tez u dentysty i dziura w portfelu dziś taka, że pod choinkę będę mógł sobie kupić buty z węża. Strażackiego...
Ze słów aptekarki zrozumiałem tyle, że rząd znów wprowadziło jakąś szykanę, wymierzoną w pacjentów. Nie dociekałem, o co chodzi, bo wszelkie tłumaczenie mi zasad refundacji leków to groch o ścianę. Ja tu się kiedyś zwierzałem, że mogę czytać najbardziej nawet wyrafinowane powieści psychologiczne i nie uronię aluzji. Gdy czytam wywiad z biurokratą NFZ, popadam w kompleksy ciemniaka - nie rozumiem co drugiego zdania.
Nasze państwo nie potrafiące budować dróg, wysmażyło przepis, który sprawi, że gdy lekarz wypisze refundowany lek choremu, który nie jest ubezpieczony, będzie musiał sam za ten lek zapłacić. Niby słusznie, bo dlaczego ktoś ma się leczyć na krzywkę, rzecz jednak w tym, że lekarze mają małe możliwości sprawdzenia, czy ktoś jest ubezpieczony. W końcu uczono ich fachu medycznego, a nie policyjnego. Więc na wszelki wypadek będą przepisywać pełnopłatne leki nawet tym, którzy ubezpieczenie mają.
Budowa prościutkiego komputerowego systemu sprawdzającego tylko według peselu, czy ktoś jest ubezpieczony to zadania państwa. Oczywiście wciąż niewykonane, więc polska administracja zdrowia to dyktatura biurokracji w stylu carskim. Niestety, jak car całowana wciąż po pierścieniach. Przypomnijcie sobie ten wielki lokalny lament, gdy odwołano szefa opolskiego NFZ. Facet, którego zadaniem było komplikowanie chorym życia uchodził tu za wybitnego menago, ba, był nieomal celebrytą. Broniono go tak, jakby to samego Dalaj Lamę obdzierali ze skóry Chińczycy – a był tylko ofiarą walk buldogów pod dywanem. Obyśmy zdrowi byli!
Posłuchaj felietonu: