Pięć lat termu zarejestrowano 17 kandydatów, ostatecznie podpisy zdołało zebrać 10, co zdaje się potwierdzać, że wiele osób wykorzystuje elekcję w zasadzie do celów wizerunkowych.
– To już widać. Jest inflacja mniej lub bardziej poważnych propozycji, inspirowanych pewnie różnymi motywacjami. Tyle kandydatur, które przewijają się dzisiaj w mediach – wydaje mi się, że zdecydowana większość z nich nawet nie zarejestruje własnego komitetu. Zobaczymy po 16 marca, ilu zostało – nie powiemy o nich jeszcze, że są poważni, ale przynajmniej na tyle poważni, że było ich stać na to, by podjąć wysiłek założenia komitetu i zarejestrowania go – ocenia dr Choroś.
Zdaniem politologa, najważniejszy urząd w państwie niekoniecznie powinien zajmować wysoki funkcyjnie członek partii – ten najczęściej mierzy w urząd premiera.
– Konstytucyjna pozycja prezydenta jest taka, że w zasadzie to nie jest pozycja dla polityka, lidera partii. Lider partii to jest ktoś, kto teoretycznie powinien starać się o to, by zostać premierem. Zresztą jak popatrzymy na poprzednie wybory prezydenckie, to Bronisław Komorowski, oczywiście jeden z liderów Platformy Obywatelskiej, znany polityk, ale nie był czołowym politykiem tego ugrupowania. Czołowym politykiem tej partii był Donald Tusk – zaznacza politolog.
Stosunkowo wysoka frekwencja w wyborach prezydenckich, zdaniem naszego gościa, wynika m.in. z bardzo prostej konstrukcji wyborów. Są to wybory bezpośrednie, nieskomplikowane i pozwalają się jednoznacznie zdeklarować, choć sam zakres kompetencji prezydenta nie jest specjalnie imponujący.
Politolog nie wykluczył drugiej tury wyborów, do której może przejść kandydat PiS Andrzej Duda, choć obecny prezydent Bronisław Komorowski zdecydowanie jest faworytem wyborów.
Do 16 marca komitety mają czas na rejestrację a do 26 marca muszą zebrać 100 tysięcy podpisów poparcia pod nazwiskiem konkretnego kandydata.
Źródło: Rozmowa "W cztery oczy".
Posłuchaj wypowiedzi naszego rozmówcy:
Oprac. Jacek Rudnik (oprac. WK)