Ochom i achom nie było końca, choć premier wolałby, żeby były to achy nie podziwu, ale … rozkoszy. Tak, rozkoszy. Takiej łóżkowej, erotycznej, cielesnej - skutkiem której po 9 miesiącach przychodzi na świat dzidzi.
Do tego właśnie namawiał nas Donald Tusk - żebyśmy się tu rozmnażali. Bo grozi nam wyludnienie, skryte pod paskudną nazwą „depopulacji”, którą to nazwą, że posługują się drętwe urzędasy, mogę jeszcze zrozumieć, ale że małpują ją od nich moi koledzy dziennikarze – tego pojąć już nie potrafię.
Przy czym zastrzegł premier wyraźnie, żebyśmy w tym zbożnym dziele zaludniania na nowo Opolszczyzny nie liczyli finansowo na rząd. Szkoda, bo przecież cała scenografia takich „populacyjnych” zabiegów wcale tania nie jest. Spytajcie muzyków Perfectu: musi być alkohol, chata, szkło. Przydałaby się też jakaś muzyka, świece, może pizza na dowóz albo chińszczyzna. To kosztuje.
A premier – tymczasem – cytuję: „Jedna prawda musi dotrzeć do nas, że nie ma bezpośredniego związku między pieniędzmi wydawanymi na szeroko pojętą pomoc rodzinie a dzietnością. Relacje są wręcz odwrotne. Tam, gdzie mamy do czynienia z większym dobrobytem, spada dzietność. To cywilizacyjna prawidłowość, której nie zapobiegniemy nawet najbardziej przemyślanymi programami, jak strefa demograficzna dla Opolszczyzny” - mówił Tusk.
Coś mi się tu nie zgadza. Bo oto młode Polki w Wielkiej Brytanii – gdy tylko poczuły wyspiarski dobrobyt pod nogami i ekonomiczną obliczalność wokół – zaczęły rodzić chyżo i raźno, jakby od tego zależał los brytyjskiej rodziny królewskiej. Paradoks? Bynajmniej...
Ale załóżmy, że premier ma jednak rację i rzeczywiście dobrobyt nie skutkuje dziećmi. Czy to oznacza zatem, że mamy tu już na Opolszczyźnie dobrobyt? To dlaczego się nasz region wyludnia? Dlaczego wyjeżdża stąd tyle młodych, skoro jest tu już tak dobrze, że aż się nam nie chce ruszać biodrami?
Z tym pytaniem pozostawiam was do następnej wizyty premiera w Opolu.