Tak się zastanawiam, co by się zadziało... Jak mocno zatrzęsłaby się opinia publiczna w Polsce, ale i na świecie, gdyby tak pewnego dnia ktoś, może jakaś lokalna władza, chciała przywrócić jezioru jego przedwojenną nazwę. Jezioro Hitlera. Hitler Zee. Pisane eleganckim gotykiem, może nawet z małym hakenkrojcem zamiast kropki.
Już widzę tę groźbę sankcji gospodarczych wymierzonych w nas przez Unię z powodu faszystowskich zapędów. Już słyszę ten medialny jazgot, te spazmy oburzenia. Już widzę te pielgrzymki, pikiety, marsze protestacyjne i zadymy wzniecane zarówno przez lewackich bojówkarzy jak i przez krótko przystrzyżonych narodowców.
Po co to moje gdybanie? Po co takie hipotetyczne strachy na Lachy?
Bo gdybanie stanowi czasem niezłe tło do zaprezentowania niehipotetycznych szaleństw.
Oto w Gdańsku nad historyczna stocznią, w której wykolebała się nasza polska wolność zawisł ponownie napis: „Imienia Lenina”. 23 lata po odzyskaniu wolności stocznia gdańska znów nosi imię jednego z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości. Dlaczego? Bo taka jest prawda historyczna, mówi prezydent Gdańska, Adamowicz. Według niego rekonstrukcja ma przypominać, że upadek ideologii komunizmu zaczął się właśnie w zakładzie imienia Lenina, a brama ma być wprowadzeniem w klimat tamtych czasów. No, taka sama prawda historyczna jak nazwa jeziora nieopodal mego domu.
Bramę zamontowano głuchą nocą, całkiem jak w PRL. Może dlatego, że propagowanie symboli komunizmu jest karalne. Lecz prokuratura i tak odmówiła wszczęcia postępowania. Cóż znaczą stare sentymenty... Gdyby tak gdzieś ktoś powiesił portret tego potwora z wąsikiem, to – ho, ho, ho – wzniosłyby się okrzyki i rozpacze. Potwór z bródką nie robi na prokuratorach specjalnego wrażenia.
To może jeszcze niech Hanna Gronkiewicz Walc przywróci warszawskiemu pałacowi kultury i nauki imię Józefa Stalina. Jak wprowadzać w klimat czasów, to na całego.