Bo zainteresowana jest wyłącznie wyzyskiem zdrowej tkanki społecznej oraz konsumpcją szampana. Oto grupa polskich przedsiębiorców postanowiła wyręczyć finansowo Polski Instytut Sztuki Filmowej i wesprzeć produkcję filmu Ryszarda Bugajskiego pod tytułem „Układ zamknięty”. Przy czym nie jest to inwestycja, co byłoby jak najbardziej zrozumiałe, lecz darowizna.
Ten cenny gest zasługuje na uwagę, bo świadczy o tym, że nasz biznes po dwudziestu kilku latach wolnego rynku – no..., powiedzmy, że względnie wolnego – zaczyna się gramolić powoli na półkę z napisem „mecenat kultury”. Gdy polscy biznesmeni pojęli już za żony wszystkie telewizyjne prezenterki i pogodynki, zapragnęli jednak głębszego stosunku z kulturą. I oby nie był on przerywany.
Biznes nie byłby jednak biznesem, gdyby nie próbował ukręcić przy okazji swoich własnych lodów. Bo film znanego reżysera obnaża wszechwładzę prokuratury i urzędu skarbowego niszczących przedsiębiorców w majestacie prawa.
Fabuła opowiada o układzie między dyrektorem skarbówki, którego gra genialny Kazimierz Kaczor i demonicznym prokuratorem z esbecką przeszłością, kreowanym przez boskiego Janusza Gajosa. Układ ma na celu przejęcie dochodowej firmy. To prawdziwa historia Lecha Jeziornego i Pawła Reya, właścicieli Krakowskich Zakładów Mięsnych. W 2003 roku zapudłowano ich do aresztu pod zarzutem matactw podatkowych. Po siedmiu latach śledztwo umorzono, cóż z tego, kiedy firma splajtowała, a obaj panowie zawędrowali na skraj obłędu.
Jak czytam w gazecie, "Układ zamknięty" powstawał z problemami. Mimo pozytywnych wstępnych recenzji Polski Instytut Sztuki Filmowej powołany do wspierania dzieł filmowych, odmówił dofinansowania. Do producentów zgłosili się więc przedsiębiorcy, którzy zdecydowali się wesprzeć produkcję własnymi pieniędzmi. Oczywiście z nadzieją że obraz przyczyni się do ograniczenia urzędniczej wszechwładzy.
Dla mnie jest to krzepiący przykład tego, że sztukę można dobrze ożenić nie tylko z biznesem, ale także ze społeczną misją. Taka pożyteczna bigamia.