Podobnie jak czyni to księgarz wspinający się po drabinie na najwyższą półkę po tomik zapoznanego poety, kelner dekorujący balonami sufit sali weselnej, chłop jadący na wierzchołku fury siana, czy sprzątaczka zdejmująca z hotelowego żyrandola biustonosz jakiejś celebrytki, ciśnięty tam w kokainowej ekstazie.
Wszyscy ci ludzie sprzeniewierzają się przepisom bezpieczeństwa ustanowionym w naszym imieniu i dla naszego dobra przez naszych dobrodziejów, zwanych posłami.
Że co, panie realizatorze? Że pan usłyszał „osłami”.
Niemożliwe: ja powiedziałem – POSŁAMI.
Ale wracajmy do wątku... Otóż przykłady takiego łamania prawa na wysokościach można by mnożyć, a do wymienienia tych kilku pierwszych lepszych z brzegu skłoniła mnie historia polskich ambulansów policyjnych, o których przeczytałem niedawno w gazecie. Te nowoczesne maszyny, którymi policja udaje się na miejsca wypadków, maja na dachu reflektor do oświetlania miejsca zdarzenia oraz specjalną tablicę ostrzegawczą. Lecz, aby ustawić reflektor, trzeba wejść na dach, czyli znaleźć się na wysokości trzech metrów nad ziemią. Ale aby to zrobić zgodnie z prawem, trzeba mieć uprawnienia do pracy na wysokości. A aby je mieć, trzeba skończyć męczący i płatny kurs. Ponieważ policjanci uprawnień nie mają, nie korzystają z tak przecież przydatnych na miejscu wypadku reflektorów.
Mógłbym sobie teraz zażartować, że 22 lata po śmierci PRL-u Polska to jest jednak wciąż tak mocno policyjny kraj, że nawet policja, aby znaleźć się trzy metry nad ziemią, musi mieć na to stosowny papier. Nie jest mi jednak do śmiechu, gdy słyszę, że oprócz zdobycia pozwoleń na pracy na wysokościach, policja będzie musiała uzbroić funkcjonariuszy w uprząż alpinistyczną, a radiowozy w specjalne barierki.
Niech to robi za puentę dzisiejszego felietonu, a ja spytam tylko na koniec: czy ktoś wreszcie postawi jakieś bariery przed polską biurokracją???
Posłuchaj felietonu: