Paryż/koszykówka 3x3 - Sokołowski: walczymy o medal (wywiad)
Polska Agencja Prasowa: Z jakimi szansami, nadziejami drużyna wystartuje w Paryżu?
Michał Sokołowski: Jedziemy po medal, najlepiej złoty. Aspiracje są duże i taki jest też cel.
PAP: Przed poprzednimi igrzyskami trener Piotr Renkiel i zawodnicy też zgłaszali podobne, a skończyło się na siódmym miejscu wśród ośmiu uczestników i zakończeniu rywalizacji już po pierwszej fazie...
M.S. To było trzy lata temu. Drużyna była zbudowana troszeczkę inaczej. Teraz też jedziemy po medal i mam nadzieję, że z nim wrócimy. Nie tak jak ostatnio.
PAP: Jak przebiegały ostatnie tygodnie przygotowań do igrzysk, już po pana powrocie z nieudanego turnieju kwalifikacyjnego reprezentacji 5x5 w Walencji?
M.S. Byliśmy w Kownie, gdzie rozegraliśmy szereg sparingów z drużyną litewską, która także wystąpi w turnieju olimpijskim. Naprawdę mocno sobie w nich potrenowaliśmy, wyniki były korzystne. Dobrze to wyglądało. Jesteśmy zadowoleni, trener też. Na pewno w każdym kolejnym meczu coraz bardziej się zgrywamy i to było widać. Mamy jeszcze zaplanowane jeden bądź dwa sparingi w Paryżu. Po tym ostatnim okresie optymistycznie patrzę na nasze szanse.
PAP: Polska jest rozstawiona w olimpijskim turnieju z najniższym, ósmym numerem, więc każdy jej rywal jest teoretycznie silniejszy. Pierwszym przeciwnikiem będzie we wtorek gospodarz, czyli grająca z "szóstką" Francja. Czy jakoś specjalnie przygotowywaliście się pod kątem inauguracyjnego spotkania?
M.S.: Nie. Chodzi o cały turniej, bo jeden mecz - wygrany czy przegrany - tak naprawdę nic nie znaczy. Mamy siedem spotkań, każdy gra z każdym i każdy może wygrać. Na pewno każde zwycięstwo będzie ważne, ale też nie jest tak, że jedna porażka przekreśla wszystko czy utrudnia wyjście z grupy do dalszych gier. Musieliśmy się przygotować na cały turniej, szczególnie na te dni, w których rozgrywamy dwa spotkania.
PAP: W ostatnich tygodniach reprezentacje Polski koszykarzy 5x5 przegrywały wygrane mecze. Dotyczy to drużyny seniorów i jej traumatycznej porażki z Finlandią w Walencji, zamykającej szanse na olimpijski występ, jak i reprezentacji U-20, która w Gdyni w ostatnich sekundach zaprzepaściła szanse na medal mistrzostw Europy przegrywając ze Słowenią, a potem na wyższą lokatę w imprezie dając się doścignąć i pokonać Czechom. Z kolei reprezentacja 3x3 w ostatnim fragmencie ważnego meczu z Mongolią na turnieju kwalifikacyjnym w Debreczynie odwróciła swój los, gdy doprowadziła do dogrywki i w dodatkowym czasie Przemysław Zamojski zdobył dwa punkty, dające zwycięstwo i awans na igrzyska. W takich końcówkach decyduje szczęście, pech, koncentracja...? Jak to wygląda z perspektywy zawodnika?
M.S.: W każdej dyscyplinie jest tak, że trzeba walczyć do końca. Przegraliśmy z drużyną 5x5 w Walencji z Finlandią, bo to rywale pokazali, że walczą do końca. Tak naprawdę kontrolowaliśmy niemal cały ten mecz, a oni zrobili to w końcówce. W rywalizacji 3x3 też gramy do końca. Nieważne, czy tablica pokazuje rezultat 20:15, czy 20:18, tak naprawdę wystarczy dwie akcje obronić, dwa razy trafić i wynik się odwraca. Zawsze gramy do końca - takie powinno być podejście każdego zawodnika w każdym sporcie.
PAP: Wasz kapitan Przemysław Zamojski, wykonawca rzutu dającego awans, został chorążym olimpijskiej reprezentacji Polski. Jak odebraliście to w drużynie?
M.S.: Na pewno to dla nas wielkie wyróżnienie, także dla całej dyscypliny, że koszykarz może pełnić tak ważną funkcję. Serdecznie mu pogratulowaliśmy. Cieszymy się i wspieramy go.
PAP: Od 32 lat obowiązuje w przypadku polskich olimpijczyków klątwa chorążego - nawet najlepszy sportowiec wybrany do tej roli nie zdobywa potem medalu w igrzyskach. Nie zagrozi to waszym przedstartowym deklaracjom?
M.S.: Jestem chyba ostatnim, żeby bawić się w przesądy. Nie wierzę w takie rzeczy. Nawet o tym nie myślałem, nie słyszałem i nie chcę sobie czymś takim zawracać głowy.
Rozmawiał: Marek Cegliński (PAP)
cegl/ pp/