W. Brytania/ Partia Pracy wygrała zdecydowanie, ale jednak nie rekordowo
W laburzyści uzyskali 412 mandatów, co jest ich drugim najlepszym wynikiem w historii, po tym z 1997 roku, gdy pod wodzą Tony’ego Blaira triumfalnie wracali do władzy po 18 latach. Teraz obsadzą ponad 63 proc. miejsc w Izbie Gmin.
To może sugerować, że laburzyści otrzymali bardzo mocny mandat od wyborców, tymczasem tak nie jest, ponieważ wysoka liczba i wysoki odsetek miejsc to przede wszystkim efekt ordynacji większościowej z jednomandatowymi okręgami wyborczymi, na której Partia Pracy tym razem wyraźnie skorzystała.
Partia Pracy dostała tylko 33,8 proc. głosów, co jest najniższym odsetkiem głosów uzyskanym przez jakąkolwiek zwycięską partię w wyborach do Izby Gmin. Ponieważ w przedwyborczych sondażach poparcie dla laburzystów stale oscylowało wokół 40 proc. wskazuje to, że w ostatnich dniach mogło spaść o kilka punktów proc. Ich odsetek głosów jest o prawie 10 punktów proc. niższy niż było to w przypadku wyborów z 1997 roku i również o prawie 10 proc. niższy niż pięć lat temu uzyskała Partia Konserwatywna pod wodzą Borisa Johnsona. Ale to także mniej niż w 2017 roku zdobyła Partia Pracy, przegrywając wybory, gdy jej liderem był radykalny socjalista Jeremy Corbyn.
Na dodatek frekwencja w czwartkowych wyborach wyniosła tylko 59,9 proc., czyli była najniższa od 2001 roku. Stosunkowo niskie poparcie i niska frekwencja składają się na to, że na laburzystów zagłosowało niespełna 9,7 mln wyborców – to wyraźnie mniej nie tylko w 1997 roku, ale także w obu wyborach pod wodzą Corbyna, w tym tych 2019 roku, które przełożyły się na ich najniższą liczbę mandatów od 84 lat.
Zatem liczba wyborców, którzy poparli laburzystów wcale nie jest tak duża, jak mogłoby się wydawać, a rosnący w każdych kolejnych wyborach odsetek poparcia dla mniejszych partii wskazuje, że Brytyjczycy są coraz mniej stali w swoich preferencjach politycznych. Jeśli rząd Starmera nie będzie w oczach części wyborców spełniał pokładanych w nim nadziei, ci mogą szybko go porzucić. I to przerzucając swoje poparcie w dwie strony – część na lewo, zwłaszcza do Partii Zielonych, ale część z poprzemysłowych okręgów północnej i środkowej Anglii, gdzie było duże poparcie dla brexitu, na prawicowo-populistyczną partię Reform UK.
Zapowiedź tego zagrożenia można było dostrzec już w tych wyborach. Dwoje członków laburzystowskiego gabinetu cieni niespodziewanie straciło mandaty – Thangam Debbonaire w jednym z okręgów w Bristolu na rzecz Partii Zielonych, Jonathan Ashford w Leicester na rzecz kandydata niezależnego, który występował z propalestyńskim programem. Blisko przegranej z innym niezależnym propalestyńskim kandydatem był też kolejny kluczowy członek gabinetu cieni Wes Streeting w Ilford w Londynie. Do tego jeszcze dochodzi prestiżowa porażka kandydata laburzystów z ich byłym liderem Corbynem, który w innym londyńskim okręgu, Islington North, startował jako kandydat niezależny.
Wreszcie, zwraca uwagę, że w okręgach z dużym odsetkiem Muzułmanów laburzyści wygrali, ale z wyraźnie mniejszym poparciem niż można byłoby się spodziewać. To potwierdza, że Muzułmanie, którzy do tej pory zdecydowanie popierali laburzystów, zaczęli się od nich odwracać w związku z nazbyt proizraelskim, ich zdaniem, stanowiskiem Starmera w sprawie wojny miedzy Izraelem a Hamasem.
Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)
bjn/ san/