Jeremy Renner zrezygnował z kontynuacji roli w „Mission: Impossible”, bo nie chciał, by jego postać zginęła
Jeremy Renner wcielał się w rolę Williama Brandta w filmach „Mission Impossible – Ghost Protocol” z 2011 oraz „Mission: Impossible – Rogue Nation” z 2015 roku. Aktor miał szansę powtórzyć tę rolę trzy lata później w filmie „Mission: Impossible – Fallout”, ale odrzucił propozycję. Swoje powody wytłumaczył teraz w podcaście „Happy Sad Confused”.
„Pamiętam, ze próbowali ściągnąć mnie na tydzień za ocean tylko po to, by móc zabić moją postać. Powiedziałem, że nie ma mowy, nie jadę. Nie zgadzałem się, żeby ciągnęli mnie przez pół świata i zabili moją postać, pozbywając się jej w ten sposób. Jeśli chcieli ją wykorzystać, to powinni zrobić to jak należy” – wspomina Renner, który ze śmiechem dodaje, że nakrzyczał z tego powodu na reżysera Christophera McQuarriego.
Z kolei w niedawnej rozmowie z serwisem Collider wskazał jeszcze jedną przyczynę swojej nieobecności w dwóch ostatnich częściach "Mission: Impossible". "Kocham tych gości, kocham Toma Cruise'a. Dobrze się bawiliśmy i kocham moją postać. Wymagała ona jednak ode mnie dużo czasu. Na dodatek wszystko kręciliśmy w Londynie. Tymczasem musiałem poświęcić się ojcostwu. Nie dałbym rady tego wszystkiego pogodzić. Teraz, gdy moja córka jest starsza, może by się to udało. Chętnie wrócę do tej postaci, bo jest wspaniała” – stwierdził.
Przy okazji podcastu „Happy Sad Confused” Renner zaprzeczył pogłoskom, że producenci serii planowali zastąpienie nim głównej gwiazdy cyklu. Jak zauważa aktor, seria „Mission: Impossible” to od początku jest projekt Toma Cruise’a i jeśli kiedykolwiek coś chciałby w niej zmienić, sam musiałby podjąć taką decyzję. A na to się nie zanosi. „To bestia. Nie znam nikogo, kto pracowałby ciężej od niego” – ocenia Renner. (PAP Life)
kal/ag/