Paryż - Sokołowski: kwalifikacje w koszykówce 3x3 to walka o marzenia
PAP: Sezon w lidze włoskiej zakończyłeś niespełna 10 dni temu, po tym jak GeVi Napoli nie awansowało do play off i praktycznie z marszu dołączyłeś do kadry 3x3 przygotowującej się do kwalifikacji olimpijskich w Debreczynie. Nie lepiej było odpoczywać po intensywnym sezonie w gronie rodziny i znajomych, wygrzewać się gdzieś na łonie natury? Długo zastanawiałeś się nad propozycją trenera Piotra Renkiela? Wiem, że w poprzednim roku również byłeś zapraszany do kadry 3x3.
Michał Sokołowski: Tak, było pytanie wcześniej, ale to inna historia. Teraz nie zastanawiałem się długo. Przespałem się z propozycją i szybko podjąłem decyzję. Gdybym grał w play off ligi włoskiej, to także nie wypoczywałbym jeszcze w maju. Zdecydowałem się na grę, bo dla mnie to walka o marzenia olimpijskie. Jest szansa pojechać na igrzyska.
PAP: Jako młody chłopak walczyłeś podwórku z kolegami właśnie na jeden kosz grając 3x3?
M.S.: Tak, ale obecnie 3x3 to zupełnie coś innego niż wtedy, gdy jako dzieciak brałem udział w turniejach streetballowych. Widać jak bardzo to wszystko ewoluowało, szczególnie w ostatnich latach.
PAP: Czy masz tremę przed debiutem? Z jakimi emocjami jedziesz z drużyną narodową do Debreczyna? Z 16 zespołów bilety do Paryża wywalczą tylko trzy, jest więc duża konkurencja.
M.S.: Tremy nie mam. Nie wiem, jak to będzie wyglądało, bo to pierwszy mój turniej. Jasne, to jest nadal koszykówka - trzeba obronić i rzucić więcej punktów. Cel jest jasny: mamy awansować do igrzysk i to się liczy.
PAP: Jak czujesz się po kilku dniach treningów z zespołem? W niedzielnym finale turnieju rangi QUEST, na Torwarze, przegraliście z Lotto Team II i to ekipa w składzie: Grzegorz Kamiński, Filip Put, Szymon Rduch i Michał Samsonowicz wygrała bilet na turniej FIBA World Tour w Marsylii.
M.S.: Jestem po kilku treningach z reprezentacją, po pierwszym turnieju. Nie mam jeszcze automatyzmu. To przychodzi, jak się gra dłużej. Muszę więc szybko to nadrobić. Trenerzy przekazują mi cały czas informacje, podpowiadają, co mogę zrobić lepiej, szybciej. Myślę że z meczu na mecz jest lepiej, ale w ciągu kilku dni nie mogę przyswoić 300 tysięcy informacji.
PAP: Jak wspomniałeś, w lipcu w Walencji powalczysz o awans na igrzyska z reprezentacją w tradycyjnej odmianie koszykówki. Może się zdarzyć, że będziesz miał w połowie lipca dylemat, co wybrać, jeśli obydwie drużyny narodowe wywalczą awans.
M.S. Najpierw zróbmy kwalifikację, potem będę się martwić!
PAP: Koszykówka 3x3 to błyskawiczne zmiany sytuacji na parkiecie, emocje, szczęście, ale trochę chaosu oraz narastające zmęczenie podczas kolejnych spotkań w turnieju. Co najbardziej podoba się tobie w tej odmianie?
M.S.: Zmęczenia na razie nie czuję. Najbardziej podoba mi się wygrywanie… To jest po prostu najfajniejsze w sporcie, nie ma znaczenia, w co grasz.
PAP: A jest coś, co ci nie odpowiada? Są pewne różnice w przepisach.
M.S.: To nie ma znaczenia. Najgorsze są… rozgrzewki. Trzy, a nawet pięć razy dziennie… przed każdym meczem. W odmianie tradycyjnej rozgrzewasz się raz przed spotkaniem i na tym koniec. Tutaj grasz, potem dwie godziny przerwy i kolejna rozgrzewka. To dla mnie zabójcze.
PAP: Nie przeszkadza ci brak trenera, tego, że podczas przerwy w spotkaniu, nie ma pomocy szkoleniowca, który udzieli pewnych wskazówek, zaproponuje, tak jak w koszykówce tradycyjnej, zmiany taktyki?
M.S. Ustalamy założenia taktyczne przed meczem. W trakcie gry naszym trenerem jest Przemek Zamojski. Jest na tyle doświadczony, że wie, co i jak. Jak coś nie wychodzi, to on ma władzę i najważniejszy głos, by korygować grę.
PAP: GeVi, prowadzone przez trenera kadry Igora Milicica, sensacyjnie zdobyło Puchar Włoch, ale do play off nie awansowało. Jak oceniasz sezon?
M.S.: Szkoda, że nie gramy w play off. Była na to ogromna szansa, przez większą część sezonu byliśmy w czołówce tabeli. Zabrakło czegoś… Myślę, że po zdobyciu Pucharu Włoch nie potrafiliśmy odnaleźć naszej koncentracji. Myśleliśmy, że większość rzeczy przyjdzie dużo łatwiej, ale nie przychodziła. Rozluźniliśmy się, brakowało skupienia. W samej końcówce sezonu zabrakło może jednego punktu, może pół sekundy koncentracji…
PAP: Czym jest dla ciebie triumf w Pucharze Włoch? Zostałeś wybrany najlepszym graczem finału, MVP.
M.S.: Cieszę się ze zdobycia pucharu, z tego, że pomogłem drużynie. Wiem że będę zapamiętamy w Neapolu na długo. Sezon nie był dla mnie trudny, nie czuję zmęczenia. Jeden mecz w tygodniu, bo nie graliśmy w pucharach europejskich, nie wykańcza mnie. Jest przecież dużo czasu na regenerację.
PAP: Twoja wypowiedź sugeruje, że pod Wezuwiuszem nie zostajesz, w przeciwieństwie do trenera Milicica.
M.S.: Skończył mi się roczny kontrakt. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
PAP: To był kolejny sezon we Włoszech, wcześniej trzy lata spędziłeś na północy w Treviso Basket. Lega A znałeś więc znakomicie, ale czy coś cię zaskoczyło w sezonie spędzonym w Neapolu?
M.S.: Duża różnica w stylu życia na południu i na północy Włoch. Czy większy luz jest na południu? I tak, i nie. To jest dla mnie fajny kraj do mieszkania, a ligę znam bardzo dobrze, świetnie mi się grało. Za wcześnie mówić, czy priorytetem przy wyborze oferty na nowy sezon będą Włochy, czy spróbuję czegoś zupełnie nowego. Teraz mam cel w Debreczynie i na tym się skupiam.
PAP: Mimo treningów z kadrą 3x3 byłeś na ćwierćfinałowym meczu Legii Warszawa z obrońcą tytułu mistrza Polski Kingiem Szczecin, który w stolicy wygrał jeden mecz i awansował do półfinałów. Jak znalazłeś na to czas?
M.S.: Była taka możliwość. Zawsze staram się na Legię przyjechać, jak jestem w domu w Pruszkowie. Mam sentyment do tego klubu, to mój ostatni zespół w Polsce przed wyjazdem za granicę. Zresztą śledziłem i śledzę ekstraklasę. Przyznam, że jednak nie tak bardzo, by wskazać faworyta w walce o mistrzostwo.
Rozmawiała Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)
olga/ af/