Uchwała sejmiku do poprawki? Gminy: pozwólcie nam rozwijać turystykę
Radni powiatu nyskiego na ostatniej sesji oprotestowali uchwałę sejmiku, tzw. środowiskową, dotyczącą zabudowy w strefie chronionego krajobrazu w rejonie akwenów. A chodzi konkretnie o linię brzegową. W całym kraju obowiązuje przepis, że w promieniu stu metrów od brzegu nie może powstawać żadna infrastruktura. Ale od każdej zasady są wyjątki, a zależą one właśnie od radnych wojewódzkich. I tak dwa regiony w województwie małopolskim wywalczyły sobie w swoich sejmikach znacznie krótsze linie brzegowe, tymczasem radni opolskiego sejmiku pozostawili zakaz zabudowy w odległości 100 metrów od brzegu.
Zdaniem starosty nyskiego Czesława Biłobrana, to uchwała, która pozostaje w kolizji z rozwojem turystyki nad jeziorami i innymi akwenami.
- Wystarczy pojechać za granicę, żeby zobaczyć, jak tam kwitną kurorty. U nas wprowadza się idiotyczne przepisy, które zakazują inwestorom dostępu do linii brzegowej w odległości 100 metrów. Ustawodawca zostawia jednak furtkę dla samorządów wojewódzkich, które mogą zliberalizować ten przepis. Jednak nasz „założył kaganiec” gminom, które mają na swoich terenach akweny. Mamy żal tym bardziej, że nas nie wysłuchano, mimo że wnioskowaliśmy o 50 metrów. Uwzględniono natomiast opinię RDOŚ – mówi Biłobran.
- Będziemy jako Nysa walczyć o normalność nad akwenami, przyciąganie inwestorów, a nie ich odstraszanie - deklaruje burmistrz Nysy Kordian Kolbiarz.
Podobnie burmistrz Otmuchowa Jan Woźniak uważa 100-metrową strefę brzegową za „chorą”, która nie uwzględnia nie tylko potrzeb inwestorów, ale i mieszkańców. Są przypadki, że nie mogą wytyczyć sobie drogi do domu, bo brakuje metra i już nie ma zgody – mówi Radiu Opole.
Do krytycznych głosów przyłącza się Zdzisław Tajduś, który nad Jeziorem Nyskim prowadzi przedsiębiorstwo turystyczne – restaurację i wynajem domków.
- Nie wiem, do czego to zmierza. Moja restauracja i domki stoją w czaszy jeziora. Nabyłem to jeszcze za komuny, wtedy wszystko można było zrobić. Teraz się boję, że przyjdzie jakiś dyrektor i każe mi to zamknąć, a przecież to są także miejsca pracy dla wielu osób – mówi przedsiębiorca.
Starosta nyski Czesław Biłobran uważa, że to działanie na zasadzie "moja chata z kraja" i rękę w sejmiku podnieśli ci, którzy nie czują tematu, bo w ich regionach nie ma jezior.
Inaczej tłumaczy to wiceprzewodniczący sejmiku Bogusław Wierdak. - Ja głosowałem za 50-metrową, przybrzeżną strefą chronioną, z zakazem zabudowy. Jestem też zdania, że powinny o tej odległości decydować lokalne władze, które mają na swoich terenach jeziora, jak Nysa, Paczków, czy Otmuchów. Uważam, że z takimi inicjatywami powinny wystąpić rady miejskie tych miejscowości. Kontrowersje na sesji sejmiku wynikły stąd, że takiej inicjatywy nie było, np. z Nysy.
Wiceprzewodniczący widzi dwa wyjścia z tej sytuacji. Pierwsze to cofnięcie uchwały sejmiku, co jednak wymaga wystąpienia do 60 gmin. Drugie, łatwiejsze do przeprowadzenia, to podjęcie uchwał przez rady miejskie Nysy, Paczkowa i Otmuchowa w sprawie zmian studium zagospodarowania terenów przyjeziornych z zaznaczeniem, że przewidują pas ochronny np. 20 czy 50 metrów. Po drodze musi być jeszcze akceptacja RDOŚ, a następnie sprawa wróci pod obrady radnych sejmiku.
- Wystarczy pojechać za granicę, żeby zobaczyć, jak tam kwitną kurorty. U nas wprowadza się idiotyczne przepisy, które zakazują inwestorom dostępu do linii brzegowej w odległości 100 metrów. Ustawodawca zostawia jednak furtkę dla samorządów wojewódzkich, które mogą zliberalizować ten przepis. Jednak nasz „założył kaganiec” gminom, które mają na swoich terenach akweny. Mamy żal tym bardziej, że nas nie wysłuchano, mimo że wnioskowaliśmy o 50 metrów. Uwzględniono natomiast opinię RDOŚ – mówi Biłobran.
- Będziemy jako Nysa walczyć o normalność nad akwenami, przyciąganie inwestorów, a nie ich odstraszanie - deklaruje burmistrz Nysy Kordian Kolbiarz.
Podobnie burmistrz Otmuchowa Jan Woźniak uważa 100-metrową strefę brzegową za „chorą”, która nie uwzględnia nie tylko potrzeb inwestorów, ale i mieszkańców. Są przypadki, że nie mogą wytyczyć sobie drogi do domu, bo brakuje metra i już nie ma zgody – mówi Radiu Opole.
Do krytycznych głosów przyłącza się Zdzisław Tajduś, który nad Jeziorem Nyskim prowadzi przedsiębiorstwo turystyczne – restaurację i wynajem domków.
- Nie wiem, do czego to zmierza. Moja restauracja i domki stoją w czaszy jeziora. Nabyłem to jeszcze za komuny, wtedy wszystko można było zrobić. Teraz się boję, że przyjdzie jakiś dyrektor i każe mi to zamknąć, a przecież to są także miejsca pracy dla wielu osób – mówi przedsiębiorca.
Starosta nyski Czesław Biłobran uważa, że to działanie na zasadzie "moja chata z kraja" i rękę w sejmiku podnieśli ci, którzy nie czują tematu, bo w ich regionach nie ma jezior.
Inaczej tłumaczy to wiceprzewodniczący sejmiku Bogusław Wierdak. - Ja głosowałem za 50-metrową, przybrzeżną strefą chronioną, z zakazem zabudowy. Jestem też zdania, że powinny o tej odległości decydować lokalne władze, które mają na swoich terenach jeziora, jak Nysa, Paczków, czy Otmuchów. Uważam, że z takimi inicjatywami powinny wystąpić rady miejskie tych miejscowości. Kontrowersje na sesji sejmiku wynikły stąd, że takiej inicjatywy nie było, np. z Nysy.
Wiceprzewodniczący widzi dwa wyjścia z tej sytuacji. Pierwsze to cofnięcie uchwały sejmiku, co jednak wymaga wystąpienia do 60 gmin. Drugie, łatwiejsze do przeprowadzenia, to podjęcie uchwał przez rady miejskie Nysy, Paczkowa i Otmuchowa w sprawie zmian studium zagospodarowania terenów przyjeziornych z zaznaczeniem, że przewidują pas ochronny np. 20 czy 50 metrów. Po drodze musi być jeszcze akceptacja RDOŚ, a następnie sprawa wróci pod obrady radnych sejmiku.