Do Bornholmu nie dopłynęli, byli za to w Karlskronie. Zakończył się rejs "Kapitana Borchardta" po Bałtyku
Cali i bezpieczni wrócili na ląd. Osiemnastu młodych żeglarzy zakończyło rejs po Bałtyku. Przez siedem dni przemierzali morze na pokładzie jachtu "Kapitan Borchardt".
Patronem rejsu organizowanego przez Klub Żeglarski Marina LOK Turawa było Radio Opole.
Pierwotne plany dotarcia na Bornholm pokrzyżowała piękna pogoda i brak zgody Duńczyków na wejście do portu. Przez to jacht musiał prosto ze Świnoujścia żeglować do szwedzkiej Karlskrony.
- Jesteśmy dużą jednostką, dużym żaglowcem, więc zawsze zgłasza się wcześniej i zamawia miejsce. Ale chodzi o jakieś sprawy... nie dopytywałam do końca kapitana, żeby nie denerwować. Już mieli zatarg wcześniej w Kopenhadze, gdzieś tam jeszcze, nie chcieli wypuścić Tall Ship'ów i stąd może kontynuacja tego - tłumaczy kapitan Grażyna Wodiczko.
Dla młodych żeglarzy była to pierwsza przygoda na morzu. Dotychczas umiejętności szlifowali na akwenach regionu. Młodzież na "Kapitanie Borchardzie" najstarszym polskim jachcie, została przywitana przez kapitana, odpowiednio przeszkolona i wyposażona.
- Wita ich kapitan statku, dzieli tych ludzi na poszczególne zespoły, które nazywa się wachtami i te zespoły później pracują przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w czasie płynięcia, w czasie rejsu- mówi kapitan Eugeniusz Karpicki.
Uczestnicy musieli między innymi sterować jachtem, obserwować horyzont, prowadzić nasłuch radiowy i obserwację radarową. Poza tym pomagali w kuchni i sprzątali pokład.
- Wyglądało to raczej jak pomoc przed przygotowaniem posiłku i zaraz po nim a kuk już sam gotował, żeby... żebyśmy się my na przykład nie oparzyli o płytę - mówi uczestnik rejsu Miłosz Bojar.
Jak podkreśla kapitan Grażyna Wodiczko, najważniejsza była dobra zabawa, ale i nauka.
- To, że młodzież się dobrze bawiła, to, że się edukowali nadal, spełnili swoje jakieś marzenia. A może trochę bardziej moje marzenia, żeby młodzież wysyłać na morze.
Członkowie Klubu Żeglarskiego LOK Turawa już planują przyszłoroczny rejs.
Pierwotne plany dotarcia na Bornholm pokrzyżowała piękna pogoda i brak zgody Duńczyków na wejście do portu. Przez to jacht musiał prosto ze Świnoujścia żeglować do szwedzkiej Karlskrony.
- Jesteśmy dużą jednostką, dużym żaglowcem, więc zawsze zgłasza się wcześniej i zamawia miejsce. Ale chodzi o jakieś sprawy... nie dopytywałam do końca kapitana, żeby nie denerwować. Już mieli zatarg wcześniej w Kopenhadze, gdzieś tam jeszcze, nie chcieli wypuścić Tall Ship'ów i stąd może kontynuacja tego - tłumaczy kapitan Grażyna Wodiczko.
Dla młodych żeglarzy była to pierwsza przygoda na morzu. Dotychczas umiejętności szlifowali na akwenach regionu. Młodzież na "Kapitanie Borchardzie" najstarszym polskim jachcie, została przywitana przez kapitana, odpowiednio przeszkolona i wyposażona.
- Wita ich kapitan statku, dzieli tych ludzi na poszczególne zespoły, które nazywa się wachtami i te zespoły później pracują przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w czasie płynięcia, w czasie rejsu- mówi kapitan Eugeniusz Karpicki.
Uczestnicy musieli między innymi sterować jachtem, obserwować horyzont, prowadzić nasłuch radiowy i obserwację radarową. Poza tym pomagali w kuchni i sprzątali pokład.
- Wyglądało to raczej jak pomoc przed przygotowaniem posiłku i zaraz po nim a kuk już sam gotował, żeby... żebyśmy się my na przykład nie oparzyli o płytę - mówi uczestnik rejsu Miłosz Bojar.
Jak podkreśla kapitan Grażyna Wodiczko, najważniejsza była dobra zabawa, ale i nauka.
- To, że młodzież się dobrze bawiła, to, że się edukowali nadal, spełnili swoje jakieś marzenia. A może trochę bardziej moje marzenia, żeby młodzież wysyłać na morze.
Członkowie Klubu Żeglarskiego LOK Turawa już planują przyszłoroczny rejs.