Radio Opole » Historyczna jesień » Zbrodnia w Barucie

Zbrodnia w Barucie

2011-09-08, 15:54 Autor: Radio Opole

WYBUCH - odc.9.

17-letnia Eryka Stelmach szła wówczas do pracy w majątku Sarnów.
- Hubertus był ogrodzony drutem kolczastym, choć wcześniej nikt go tam nie widział – pamięta Anastazja Ebert. – Tak było przez najbliższy tydzień.

Leśną drogę, którą maszerowały do pracy Anastazja, Eryka i ich koleżanka przecinały jakieś druty, które biegły wprost do stodoły. Eryka zauważyła w rowie wielkie żelazne talerze. Płaskie i okrągłe. Wielkie jak felgi od auta.

Nazajutrz, wczesnym rankiem, Barut budził się do życia… Wielu mieszkańców zamierzało go wykorzystać na zbieranie ziemniaków na polach. Wstali wczesnym rankiem i zaczęli przygotowywać się do prac polnych. Nagle poranną ciszę rozerwał huk. Odgłos wielkiej eksplozji przybiegł od strony lasu, gdzieś z okolicy Hubertusa.

Czegoś takiego wcześniej w życiu nie słyszeli. Ci, którzy byli jeszcze w domach, wybiegli na zewnątrz zobaczyć, co się wali.

Wiktor Koźlik: - Byłem już na dworze, przygotowywałem wozy do zbierania ziemniaków. Koło piątej usłyszałem potężny huk. Kurczę, co to się stało? Wtedy jeszcze nie wiedziałem.

- Chwilę po wybuchu w lesie zaczęto strzelać z pepeszek, seriami. Były też pojedyncze strzały – na wspomnienie tamtych chwil na skórze Magdaleny Bryś pojawia się gęsia skórka. – Długo strzelali. Teraz już wiem, że tych co nie wysadzili, to postrzelali.

Julia Jon: - Słyszałam rano huk. Od ludzi dowiedziałam się, że wysadzono oborę. Od tego czasu nie byłam w tym lesie.

Nikt z mieszkańców Barutu nie wiedział wtedy, co tak naprawdę się wydarzyło. Rozmawiano tylko między sobą. Pytano retorycznie: kto zginął? Chyba nikt nie znalazł w sobie tyle odwagi, by pójść na Hubertusa sprawdzić na własne oczy. Strach wygrywał z ciekawością. Na baruckich zegarach musiało upłynąć kilkanaście godzin, by ciekawość pokonała strach.

Anastazja Ebert i jej siostra Eryka Stelmach noc spędziły w stodole w majątku w Sarnowie, w którym pracowały przy zbieraniu cebuli. Tam też dotarły odgłosy wybuchu. Nad ranem nastolatki wracały do domu. Na Hubertusie już nie było stodoły. Leżał tylko gruz, a wokół unosił się dym.

- Już z daleka widziałyśmy płomienie – wspomina 80-letnia dziś Anastazja Ebert.

Tego samego dnia w południe Antoni Niemiec, szef Śląskiej Dyrekcji Lasów Państwowych, skrył się w krzakach koło drogi, jakieś 200-300 metrów od gruzów stodoły. Widział kilkunastu mężczyzn ubranych w krótkie bluzy wojskowe, brązowe, takie jakie nosili wówczas funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Wrzucali do ogniska jakieś strzępy odzieży i fragmenty ciał. Ogień palił się 10 metrów od ruin paśnika.

Z 200 metrów Antoni Niemiec nie był w stanie rozstrzygnąć, czy były to ciała ludzkie czy zwierzęce, ba - czy w ogóle były to ciała. Zasugerował się zapachem unoszącym się z ogniska. Mdłym, charakterystycznym dla palonego ciała.

Posłuchaj:

Zobacz także

123456
Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej »