Radio Opole » Historyczna jesień » Zbrodnia w Barucie

Zbrodnia w Barucie

2011-09-06, 16:17 Autor: Radio Opole

DRUGI TRANSPORT - odc.7.

Funkcjonariusze UB Jan Zieliński i Czesław Gęborski, po tym jak rozstrzelali partyzanta Cieślara, któremu udało się przemknąć przez szczelny kordon dzięki podwiniętym rękawom flanelowej koszuli, poszli w stronę lasu, po to by sprawdzić czy jeden z baraków jest dobrze zaminowany.

Rząd baraków, drewnianych, malowanych na zielono, ustawionych na cegłach, ciągnął się wzdłuż linii lasu.

Pod podłogą jednego z nich Zieliński zauważył miny przeciwczołgowe, które połączono drutami. Sześć albo siedem sztuk, w drewnianych skrzynkach. Po saperskiej inspekcji funkcjonariusze wrócili do sadu, w którym stacjonowali.

- Wiedzieliśmy, że do tego baraku ma przyjechać następny transport ludzi z oddziału „Bartka” – przypomina sobie Zieliński.

Pod Baranią Górą szykowano się już do następnego transportu. Pieczę nad wszystkim trzymał „Wichura”. „Lis” pamięta, że drugi transport miał odjechać z Wisły Malinki, gdzieś koło 10-15 września, mniej więcej dwa tygodnie po pierwszym. Partyzanci gotowi do odjazdu stawili się we wcześniej umówionych miejscach. Ale tego wieczora ciężarówki nie przyjechały. Trzeba było poczekać do następnego zmierzchu.

Leon Wajntraub wysłał Zielińskiego do siedziby UB w najbliższej miejscowości, po wódkę. Dał mu kartkę na pięć litrów. Ten w jedną stronę szedł godzinę. Do pokonania miał jakieś pięć kilometrów. Przyniósł w siatce pięć jednolitrowych butelek. Była potrzebna do powitania drugiej grupy partyzantów. Wcześniej jednak wódką zajął się Iwański, doktor z Polikliniki WUBP w Katowicach. Strzykawkami wzmacniał wódkę. Aplikował przez korek środek nasenny, albo odurzający. Tak samo zrobił zresztą za pierwszym razem. Efekt miał być iście oszałamiający.

- Już nie wytrzymywałem tego psychicznie i powiedziałem Wajntraubowi, że mam świerzb syberyjski i chciałbym pojechać do lekarza. Stwierdził, że się boję i dlatego chcę jechać. Pokazałem mu ręce, na których faktycznie miałem świerzb, więc pozwolił mi – opowiadał ZielińskiPoszedł do lekarza i trafił do katowickiej polikliniki, gdzie przeleżał ponad tydzień.

Po tym jak wyszedł ze szpitala, spotkał się z Leonem Wajntraubem. Spytał co się działo na lotnisku po jego wyjeździe.

- Wszystko poszło zgodnie z planem – rzucił tylko Wajntraub.

Bardziej wylewny okazał się Czesław Gęborski. Opowiedział Zielińskiemu, że po kilku dniach przyjechała kolejna grupa żołnierzy „Bartka”. Umieszczono ich w zaminowanym baraku, który wcześniej obaj kontrolowali, po czym wysadzono w powietrze. Atak nastąpił nad ranem, podobnie jak w pierwszym przypadku. Miało w nim być ok. 30-40 ludzi, którzy dotarli na miejsce jedną ciężarówką.

Mieszkańcy miejscowości sąsiadujących z poniemieckim lotniskiem dziś zapewniają, że we wrześniu 1946 r. nie słyszeli żadnej strzelaniny czy wybuchów, z jednym wyjątkiem. Mieczysław Bator słyszał nad ranem eksplozję i serie z karabinu maszynowego. Widział też dym. Dobrze znał lotnisko, gdyż pracował na nim jako strażnik. Po dwóch dniach poszedł zobaczyć co się stało. Zauważył zburzony barak i dym, który jeszcze unosił się nad pogorzeliskiem.

Posłuchaj:

Zobacz także

123456
Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej »